51:35
Spotkanie z rabinami Izraela w ośrodku Heichal Shlomo. .Więcej
Spotkanie z rabinami Izraela w ośrodku Heichal Shlomo.

.
malgorzata__13
O uroku dawnych jarmarków, i co wiedzieć o handlu ze wschodem trzeba.
"Wzdłuż tych domów biegł chodnik drewniany,o tyle czysty,o ile dziurawy,po ktorym we wzruszającej harmonii snuli się Żydzi,chłopi,psy i jeszcze czwarty gatunek istot bezrogich.Kurz brunatny,woni bardzo stanowczej,kłębił się w powietrzu napełniając gardło i nozdrza.Wydostali się na plac zatłoczony szczelnie bydłem,końmi i …Więcej
O uroku dawnych jarmarków, i co wiedzieć o handlu ze wschodem trzeba.
"Wzdłuż tych domów biegł chodnik drewniany,o tyle czysty,o ile dziurawy,po ktorym we wzruszającej harmonii snuli się Żydzi,chłopi,psy i jeszcze czwarty gatunek istot bezrogich.Kurz brunatny,woni bardzo stanowczej,kłębił się w powietrzu napełniając gardło i nozdrza.Wydostali się na plac zatłoczony szczelnie bydłem,końmi i wozami.
- Oto masz targowisko jarmarczne,a na prawo ulicę główną!
Kostuś spojrzał ciekawie,ale ujrzał ten sam drewniany chodnik,te same pstre domy,a w głębi kościół.
- Zaczynamy pielgrzymkę po zajazdach od tego,w którym sam mieszkam.Te wszystkie domy - to hotele o bardzo skromnych nazwach.Ja mieszkam w "Europejskim",czyli, mówiąc wprost, u Kiwy.
Z chodnika weszli na ganek,który gęsto zapełniała służba przyjezdnych obywateli.Jurek rogalski powstał na widok swojego pana i rzekł:
- Mandel,faktor,czeka:przyprowadził dwóch oficjalistów dla nas.
- Powiedz mu,niech ich dla siebie schowa,gdy będzie potrzebował.Pan komisarz jest?
- Jest proszę pana.Ten bułanek,cośmy kupili, ma ułogę.
- Ten od pana Tedwina?
- Ale! I wołów naszych nie chcą puścić na rogatce,powiadają co chore.
- Tam do licha! - burknął Różycki otwierając śpiesznie drzwi:
Znaleźli się w długim,brudnym i ciemnym korytarzu,na który wychodziły drzwi od wszystkich stancyj: w głębi były drugie drzwi,wiodące na podwórze.Korytarz ten był natłoczony Żydami,faktorami i służbą poszukującą posady.Różycki ofuknął kilku faktorów i skierował się w głąb korytarza.Kostuś spojrzał po obecnych i spytał Żydka służącego:
- Czy pan Holanicki tu mieszka?
- Pan Zygmuś? Un stoi w pierwszym numerze!Tam wszystkie panicze zeszli się na karty.Może panicz czego potrzebuje? - spytał,głos zniżając.
Zanim Kostuś mógł odpowiedzieć,tubalny głos Zygmusia rozległ się z sąsiedniego pokoju:
- Myszurys,kanalio,pójdź tu,do nogi!
Żydek skoczył i znikł za drzwiami.Kostuś ujrzał przez szparę pokój pełen dymu i mężczyzn w negliżach.Ruszył do Różyckiego.Ten już był w swojej stancji,gdzie za samowarem siedział rządca i pykał w fajeczkę.
- A co?Złapali nas na bułanka? - zagadnął pryncypał.
- Złapali i jeszcze się śmieją.A za świadectwo na woły chcą dwadzieścia pięć rubli.Powiadają co chore.Ot,rozbój!
- Dać!Za dwadzieścia pięć rubli czterdzieści wołów uczynić zdrowymi to bezcen.Zróbcie to jednak zaraz,panie Wincenty,bo byki gotowe nam poginąć.
- Idę ,panie! - rzekł rządca,chowając fajeczkę do kieszeni.
Wtem na rogu ukazał się chłop z biczem,zziajany,czerwony jak upiór.
- Proszę pana,nie ma naszych byków!
- Otóż masz! - burknął Różycki. - Gdzież one?
- Pouciekali! - mówił człowiek zdyszany. - My tam stali przy rogatce,a tu jeden z tych,co tam siedzą,od policji,nastraszył na śmiech nasze byki,a że to zbierane i spaśne,tak het zadarły ogony i poleciały jak wściekle na wszystkie strony.My zaczęli krzyczeć i zganiać,to Wasyla wzięli do kozy,że robi nieporządek,i mnie też łapali,ale ja w tłum wpadł i uciekł.
- Rany pańskie! - jęknął rządca szukając czapki.
- Weź Jurka z sobą,panie Wincenty:byki znaczne,odnajdą się,ale spać dzisiaj nie będziecie.
Rządca wybiegł z chłopem,a Różycki rzekł:
- Ten stary dotąd nie może się nauczyć wydawać pieniędzy na koszta.Ileż razy srogo to odcierpiał,bez żadnej nauki i poprawy! Ma za swoje! Tyle lat siedzi tutaj,a praw dotąd nie zna.
- A jeśli woły poginą? - zawołał oszołomiony Kostuś.
- To zapiszę je pod rubrykę rozchodów rządowych i kupię drugie.Ale przecież wszystkie nie przepadną,zginą może dwa,trzy;sto dwadzieścia rubli."
malgorzata__13
"Na wschodzie blask perłowy się rozścielał,cienie ustępowały,coraz wyraźniej odcinały się kontury lasu.Pomimo niewygody podróżni zmęczeni zdrzemnęli się nieco i dopiero wschód promienny zbudził ich,a chłód rosy orzeźwił.Wydobyli się z lasu.O staję przed nimi leżała mieścina nedzna,rozrzucona na nieznacznym wzgórzu,tuż obok rozłożył się dwór w czarnej,gęstej obsadzie topoli.
- Nareszcie! - …Więcej
"Na wschodzie blask perłowy się rozścielał,cienie ustępowały,coraz wyraźniej odcinały się kontury lasu.Pomimo niewygody podróżni zmęczeni zdrzemnęli się nieco i dopiero wschód promienny zbudził ich,a chłód rosy orzeźwił.Wydobyli się z lasu.O staję przed nimi leżała mieścina nedzna,rozrzucona na nieznacznym wzgórzu,tuż obok rozłożył się dwór w czarnej,gęstej obsadzie topoli.
- Nareszcie! - szepnęła z ulgą panna Felicja.
- Uważa ciocia,nasi towarzysze zginęli został tylko woźnica.To była eskorta;teraz Alkone został sam ze spirytusem.Ciekawym co z tego wyniknie.
Wjechano do miasteczka i minąwszy długą ulicę,bryka wynurzyła się na plac ogromny,zabudowany w środku kramikami w kwadrat.
Wtem na drodze rozległ się głos obcy,tubalny:
- Stój!
I jakby czarem bryka stanęła.
Kostuś obejrzał się z wdzięcznością.Ujrzał dwóch urzędników w ciemnozielonych czapkach oglądających bardzo uważnie wehikuł.Wokoło zbierał się tłum Żydów i gapił się.
Młody człowiek zeskoczył tedy i pomógł wysiąść ciotce,potem bezpieczny wobec tylu świadków,począł i on śledzić przebieg katastrofy.
- Co ty wieziesz w tych beczkach? - spytał starszy urzędnik Alkony.
- W tych beczkach? Czy ja wiem? Może to jest gazy (nafta),może smołe,może olej.Skąd ja mogę po wierzchu poznawać?
- A czyje to beczki? Wszak twoje?
- Nie, uchowaj Boże!Ja sobie jest bałagułe,ja ich wiozę!Od nich jest gospodarz!
- A gdzież ten gospodarz?
- Ja nie wiem.On sobie wyskoczył w miasteczku kupić bułkę.On zaraz przyjdzie,to on panom całą prawdę o te beczki powie.
Gdy to mówił,oczy jego wędrowały po gromadzie współwyznawców,jakby wzywały pomocy.Żydzi na pozór obojętni,porozumiewali się wzrokiem,wreszcie z tłumu jeden się oddalił i pomknął nieznacznie w głąb miasteczka.Alkone dojrzał go,zrozumiał manewr i głęboko odetchnął.
Jeden z urzędników zagadnął Konstantego:
- Pan tu zostaje?
- Tak.Mam interes we dworze,a jechać dłużej tą budą nie sposób.Dobę wleczemy się od stacji kolei.
- Ano,jeśli ten przedsiębiorca uprawia proceder rozwożenia wódki z pokątnej gorzelni,to trudno o pośpiech.No,ty,gdzież ten twój gospodarz od baryłki?
- Nu,wun już idzie! - odparł triumfująco Alkone.
Jakoż do bryki podszedł Żyd zupełnie obcy i jakby nie wiedział o co chodzi,wgramolił się na kozieł.
- Ty gospodarz od tej wódki?
- Nu,ja!
- Pokaż kwit z magazynu!
- Och,zaraz!
Dobył zatłuszczony pugilares i z miną obrażonej cnoty podał żądany dokument.Urzędnicy przejrzeli go uważnie,poradzili się szeptem,wreszcie jeden z nich splunął.
- Ruszaj! - rzekł ze złością bezsilną.
- Pięknie kłaniam wielmożnym panom! - odpowiedzieli Żydzi i ruszyli dalej.
Urzędnicy zabierali się do odwrotu,gdy ich Kostuś zatrzymał.
- Przepraszam panów,że zasięgnę informacji.czy znajdziemy we dworze pana Zawirskiego?
- O,nie - odparł młodszy. - Dwór jest w dzierżawie u Żydów,a właściciel bawi w dobrach żony lub w Warszawie.Rzadko tu bywa i tylko chwilowo.
To powiedziawszy skłonił się i odszedł prędko.Nasi podróżni zostali na rynku jak rozbitki,rzuceni na ląd nieznany,w zupełnej na razie nieświadomości,co dalej mają czynić.
Nareszcie dwóch ochotników wzięło na plecy ich tłomoki i umieściło w karczmie na rogu,gdzie zarazem mieszkał kupiec korzenny,największy bogacz malewicki,i gdzie znajdował się magazyn wódczany."
Jeszcze jeden komentarz od malgorzata__13
malgorzata__13
O urokach podróżowania dawnego, żydowskim wozem.
"Tak się wlekli powoli,utykając po korzeniach.Ciemność rozjaśniały fajki Żydów,roztaczając zarazem woń szkaradnego tytoniu; ciszę przerywał ich szwargot gardlany.
Nagle rozległo się przed jadącymi ujadanie psów,zabłysło czerwone światło i bryka stanęła.
Żydzi poznikali jak cienie,a wehikuł wyglądał jak łódź rzucona na mieliznę.
Kostusia obudził …Więcej
O urokach podróżowania dawnego, żydowskim wozem.
"Tak się wlekli powoli,utykając po korzeniach.Ciemność rozjaśniały fajki Żydów,roztaczając zarazem woń szkaradnego tytoniu; ciszę przerywał ich szwargot gardlany.
Nagle rozległo się przed jadącymi ujadanie psów,zabłysło czerwone światło i bryka stanęła.
Żydzi poznikali jak cienie,a wehikuł wyglądał jak łódź rzucona na mieliznę.
Kostusia obudził brak ruchu.
- Co tam znowu? Popas? - spytał ziewając.
- Nie wiem.Wysiądź,zapytaj!
Młody człowiek wyskoczył.
- Hej woźnica! czego my stoimy? - krzyknął.
Postać Alkony wynurzyła się z ciemności.
- Wszystkie cztery resory popękały! - rzekł uroczyście.
- Gdzie my jesteśmy? Co to za budowle?
- To takie sobie smolarnie.Oni tu gotują terpentin,smołę!My tu sobie moment postoim.Bardzo szparko jechali!Niech jasny pan tu nie spaceruje w te ciemnościów.Tu jest pełno dziurów od pni.Można siebie zabić.Ja muszę robić reperacjów na mój fajeton.
- A do Malewicz daleko? - spytał Konstanty nie wierząc ani trochę w resory i reperację.
- Do Malewicz? Och,dla moich koni nie ma dalekości! Jak i trzy mile to oni zalecą.
- Zostawisz nas w Malewiczach.Szalony pęd twoich koni zbyt nas przeraża!
- Co to takie! Jasne państwo zgodzili sie do Sadyb.A kto za was pojedzie do Sadyb? Ja by dostał drugie pasażyry! Ja będę miał stratę.Pan sobie myśli że Malewicze to jest coś wielkiego.To jest całkiem paskudne miasteczko.Tam całe parade może jest trzy konie.Żydy kozy tylko trzymają.
- To zaprzęgną nam kozy.Dalej z tobą nie jedziemy.Życie za krótkie żeby tak podróżować! No,czy ruszymy prędko?
Ton stanowczy i spokojny zaimponował nieco Żydowi.Pasażerów tak dobrze płacących niewiele sie trafia.Należy ich oszczędzać.Podjął tedy poły chałata i pobiegł ku domostwu wołając:
- Mir, mach gicher. Der goi macht a skandal.
Zaruszano się żwawiej i po chwili kilku Żydów przyniosło i naładowało do bryki trzy spore baryłki,wydające mocną woń dziegciu i terpentyny.Ruszono dalej.Żydzi dotychczas tak hałaśliwi,rozmawiali półgłosem tylko, naradzali się,oglądali.Alkone popędzał konie,które o dziwo! - kłusowały żwawo,bez względu na złą drogę.Naturalnie wobec tego o śnie mowy być nie mogło.Panna Felicja stękała.
- Ten zbrodniarz chyba umyślnie tak pędzi po korzeniach.Nie dojedziemy żywi.Ach, Boże,tu jest coś mokrego w nogach!
Kostuś schylił się i dotknął ręką wilgotnej słomy.Potem powąchał.
- To jest rozlany spirytus! - rzekł.- Byle iskra,spłoniemy żywcem! Alkone Crum!Czyś oszalał? Spirytus ci ucieka!
- Oni pewnie wiozą kradzioną wódkę! - rzekła panna Felicja. - To są złodzieje.
Ale wehikuł już stanął.Żydzi skupili sie przy baryłkach i zrobił się gwar wymysłów podróżnych i gromadnego szwargotu.Nareszcie załatano baryłkę i rozległo się:
- Sza,sza,pamelach! Wi,wio!
Alkone zwrócił się do budy.
- Co jasny pan tak krzyczy! To nie żaden spirytus,to terpentin.Jak to się rucha to śmierdzi paskudnie.Spirytus to jest delikatny interes.Och,żeby ja handlował z wódką to ja by nie był bałagołe.Jasnemu panu ze snu się coś pokazało.Spokojne noc żicze,jasne państwo.Proszę z Alkone niczego nie strachać.
Po tym uspokojeniu począł znowu szeptać z towarzyszami.
- Ani chybi, oni kradną wódkę! - rzekła po francusku panna Felicja. - Żebyż wreszcie dotrzeć do Malewicz bez wplątania się w jakąś awanturę.
- Zbiera się na dzień pono.Mamy tam być o świcie podobno - pocieszał Kostuś.- Rad bym jednak,żeby nas losy pomściły na tym wisielcu.
Rzeczywiście krótka noc letnia miała się ku końcowi."
franciszek44
Dear in humiliate servire
Dziekuje,
zes dal sie poznac
kancelowac komentarze w obronie prawdy
o Ojcu swietym mozesz,
o zajadlych klamstwach na jego temat, a jakze...
to wlasnie tutaj, na glorii ktos podawal cale fragmenty
o czci i posluszenstwie, i trosce o dobre imie papieza.
Inaczej nie zaslugujesz na zbawienie...tak pisal
Zastanow sie nad soba bracie
na razie idziemy innymi drogami
malgorzata__13
Dziewiętnastowiecznej podróży ciąg dalszy.
"-Jasne państwo,my sobie jedźmy!Ja tutaj konie zmienił,to te nowe takie bystre,oni całkiem stoić nie chcą, oni już do mego parobka na głowę skaknęli! My polecim jak żelazna maszyna!
-A kiedy staniemy w Malewiczach?
-Na jutro rano!
-Co to? Nowi pasażerowie! - rzekł Kostuś zaglądając do bryki.
-Nu,nowi,to co?Jasny pan polubił już tamtych.Te także spokojne …Więcej
Dziewiętnastowiecznej podróży ciąg dalszy.
"-Jasne państwo,my sobie jedźmy!Ja tutaj konie zmienił,to te nowe takie bystre,oni całkiem stoić nie chcą, oni już do mego parobka na głowę skaknęli! My polecim jak żelazna maszyna!
-A kiedy staniemy w Malewiczach?
-Na jutro rano!
-Co to? Nowi pasażerowie! - rzekł Kostuś zaglądając do bryki.
-Nu,nowi,to co?Jasny pan polubił już tamtych.Te także spokojne ludzie,oni tylko trochę podjadą do lasu,potem sobie pójdą za swoim interesem.Ja mam takie mientkie dusze,że nie mogę nikomu odmówić,coby jego w drodze poratować.Ja i jasne państwo nie pozwolił na stacje przepadać! Och,u mnie serce nie do interesu!
Wgramolił sie na kozieł i ruszył jak zwykle z miejsca tęgim galopem.Żydzi krzyczeli do siebie tysiące poleceń póki głos wystarczył,potem psy wioskowe urządziły koncert pożegnalny,rozdrażnione klekotem i brzęczeniem bryki,wreszcie roztoczyła się znowu wokoło cisza pól i łąk.
Konie Alkony bardzo rychło straciły animusz.Na drugiej wiorście już ledwie się wlokły pomimo energicznych napomnień woźnicy.Puszcze zbliżały się bardzo powoli i rzecz dziwna,stopniowo malały.Słońce zachodziło właśnie,gdy bryka stuknęła o pierwszy korzeń.Panna Felicja wychyliła się ciekawie.
-Ach, mój Boże!Toć tu chyba trąba szalała,nie ma już naszych borów!Czyżby to Zwirski zniszczył?
W obie strony drogi ciągnęły się szeroko pnie i zarośla,rzadkie pojedyncze
drzewa,krzywe karłowate sośniny i niezliczone sążnie drzew.
Zwróciła się po informację do Żydów jadących w bryczce,ale tych nie było.
I ujrzał Kostuś dziwny obraz.Wehikuł stanął.Żydzi wysiedli wszyscy,szybko obmyli ręce w rowie przydrożnym,nałożyli pasiaste opończe,do obnażonych rąk i czoła przytroczyli rzemienie i dziesięcioro,i wszyscy,w jedną stronę zwróceni,odprawiali modlitwy wieczorne kiwając się i psalmodiując monotonnie.
-To epizod oryginalny! - zaśmiał się młody.
Ale pannę Felicję zajmowały tylko lasy.Spojrzała po Żydach oburzona.
-Modlą się ,modlą! Ich Bóg mieszka pewnie w tej ruinie.Oni ja czczą jako źródło swoich skarbów!
-Ano,po co ciocia się tak oburza? Lasy sprzedano,boć to przecie kapitał martwy.Ja postąpiłbym tak samo,może tylko nie w taki barbarzyński sposób.Porosną kiedyś młode natomiast.No,polowanie to już stanowczo przepadło,ale to żaden dochód tylko zbytek!
-Ach,nie gadaj mi jak Francuz jaki co renty zbiera!"
malgorzata__13
Uroczy obrazek,zupełnie jak na spotkaniu rodzinnym.Trzeba przyznać że wielowiekowe
nasze współzamieszkiwanie z Żydami wytworzyło przedziwną symbiozę na ziemiach polskich,nigdzie więcej w Europie nie notowaną.Nasza literatura tak barwnie to umiała opisać, tak wytworzyła się zależność sentymentalnie wspominana przez wielu.
Zacytuję opis tych stosunków handlowych pochodzący z pierwszej ręki bo od …Więcej
Uroczy obrazek,zupełnie jak na spotkaniu rodzinnym.Trzeba przyznać że wielowiekowe
nasze współzamieszkiwanie z Żydami wytworzyło przedziwną symbiozę na ziemiach polskich,nigdzie więcej w Europie nie notowaną.Nasza literatura tak barwnie to umiała opisać, tak wytworzyła się zależność sentymentalnie wspominana przez wielu.
Zacytuję opis tych stosunków handlowych pochodzący z pierwszej ręki bo od M.Rodziewiczówny która sama dzielnie na Kresach gospodarząc o przetrwanie walczyła.
Podróżny wysiadający z pociągu w miasteczku miał do dyspozycji tylko pojazd konny;

"-A daleko do Sadyb?
-Och!To dla mnie moment,my tam staniem przed wieczorem.
-Ile żądasz za dwie osoby i bagaż?
-Och poładzim się,państwo nie zechcą mojej krzywdy.
-Oznacz naprzód cenę.Wiele chcesz?
-Ja chcę dwanaście rublów!
-Co? - zawołała panna Felicja.Ten zbrodniarz!Ode mnie chciał pięć rubli!
-Nu,ja pomylił sie! Ja myślał że to inne Sadyby!Gdzie blisko!Och,może być pomyłka!To koniec świata!Och- i tyle bagaży!Ja powiedział delikatne cene.
-Bierz cię licho!Dam dwanaście rubli,byleś prędko dowiózł.
-My polecimy jak ptaszki,tylko moment poczekamy,aż konie obrok zjedzą.Całe parade kwadrans.
Po kwadransie Kostuś znowu wyjrzał,bryka Alkony stała jak wyrzucony na mieliznę wieloryb - konie miały worki na głowach - woźnica patrzył kędyś na widnokrąg.
-No,cóż - gotowe?
-Jeden moment, jasny pan taki prędki.Ja wyglądam czwarty kuń.
-Gdzież on!Z nieba ci spadnie?
-On jest,tylko jego mój brat wziął i poleciał z telegram,to nie kuń,to diabuł.On zaraz przyleci.
Kostuś zajrzał do bryki i cofnął się,na przednim siedzeniu siedziało dwie osoby,szlachcic w kitlu i młoda Żydówka.
-A to co? - spytał groźnie Żyda.
-Nu,co?Te ludzie?To takie sobie drugie pasażyry.Bardzo spokojne ludzie!
-Ależ ja ciebie nająłem tylko dla siebie.
-Och!Czy jasny pan będzie siebie równał siebie z takie proste ludzie!
Kostuś wypaliwszy moc cygar,znowu wrócił szturmować do woźnicy.
-Kiedy ruszamy wreszcie!
-Za moment! - powtórzył swoje Alkone,udając że kiełzna konie.
-At,po co to łgarstwo! - wtrącił flegmatycznie jegomość w kitlu.- Pan widocznie cudzy,to nie wie że on czeka na drugi pociąg.O południu może ruszymy."
in humilitate servire
franciszek44
Ale tak jakby piszesz nie na temat.Więcej
franciszek44

Ale tak jakby piszesz nie na temat.