Radek33
141,7 tys.

30.X.1984-drugie i oficjalne wyciągnięcie zwłok Ks.J.Popiełuszki

Relacja płetwonurka z wyłowienia zwłok księdza Jerzego Popiełuszki

30 października 1984 roku w "Dzienniku Telewizyjnym" poinformowano o wyłowieniu z Wisły pod Włocławkiem ciała księdza Jerzego Popiełuszki, zamordowanego przez funkcjonariuszy IV departamentu MSW, zajmującego się zwalczaniem Kościoła katolickiego. Polskie Radio dotarło do nieznanej historykom i opinii publicznej relacji płetwonurka, który brał udział w poszukiwaniach księdza Jerzego Popiełuszki.

Trzy i pół strony odręcznych zapisków. Pismo równe i w miarę czytelne. To relacja, której kopię przechowuje Archiwum Ośrodka Dokumentacji Życia i Kultu Bł. Ks. Jerzego Popiełuszki w Warszawie.

Jej autorem jest nieżyjący już Henryk Laskowski – płetwonurek z Warszawy, w 1984 r. jeden z funkcjonariuszy stołecznego Wydziału Antyterrorystycznego. Tekst napisał własnoręcznie. Nie wpisał jednak daty. Prawdopodobnie relacja powstała już po wyroku w "procesie toruńskim" (7 lutego 1985 r.).
Ja, niżej podpisany
Laskowski zatytułował swój tekst urzędowo: oświadczenie. Jednak jego zapiski mają charakter niemalże dokumentalny. Wiernie opisują krok po kroku: w jaki sposób wyglądało wydobycie na powierzchnię zwłok księdza Jerzego i w jaki sposób przetransportowano je na sekcję.
Fragment oświadczenia Henryka Laskowskiego.
"Około godziny 17-tej – pisze Laskowski - (…) przy czwartym przęśle tamy włocławskiej wydobyłem zwłoki księdza Jerzego Popiełuszko. [Wcześniej] około godziny 14.00 [30 października 1984 r.] przerwano poszukiwania. Wnioskuję z tego, iż o tej porze został ksiądz odnaleziony".
W tym czasie cała ekipa poszukiwawcza pojechała na obiad. Laskowski został wezwany przez dowódcę poszukiwań na tamie, który wydał mu rozkaz wydobycia zwłok. Około godziny 16.30 Laskowski wszedł pod wodę razem z drugim płetwonurkiem z Łodzi, który po pewnym czasie wrócił na brzeg. Laskowski został sam.

Zobaczyłem przywiązany worek
Największym problemem było dla niego samodzielne wydobycie na powierzchnię ciała księdza obciążonego workiem z kamieniami. Tam czekały dwa pontony. Pomiędzy nimi rozłożono siatkę, na której zwłoki miały zostać odtransportowane do brzegu.
Laskowski dopiero za trzecim razem wypłynął na powierzchnię ze zwłokami. Udało mu się to dopiero wtedy, gdy odpiął swój tzw. pas balastowy, ważący ponad 6 kilogramów. Po wypłynięciu złożył ciało księdza na siatce, a sam podpłynął do brzegu.
"Po przebraniu się – pisał Laskowski – podszedłem do księdza, który leżał na wznak na trawie. Przy mnie technik wyjął [z sutanny] legitymację (…) i było tam napisane: Jerzy Popiełuszko. Ksiądz ręce miał związane linką, włożoną pomiędzy nogi i jednocześnie sznur przeprowadzono przez gardło tak, iż gdyby chciał się ruszać, to krtań by była przyciskana sznurkiem i musiałby się [on] udusić. Do tej linki, czyli do rąk i nóg, przywiązany był worek z kamieniami. Ksiądz miał ślady bicia na twarzy i rękach. Usta miał zamknięte. Dłonie jakby trzymały ten sznurek, [którym był związany]".

W kolumnie z księdzem do Białegostoku
Laskowski wspomina w swojej relacji, że po oględzinach zwłok na brzegu Wisły, otrzymał rozkaz przewiezienia odnalezionego ciała do Zakładu Medycyny Sądowej w Białymstoku. Dlaczego tak daleko? Planowano wówczas zorganizowanie pogrzebu w Suchowoli (rodzinnej parafii księdza, niedaleko Okopów, gdzie się urodził). Później, dzięki wstawiennictwu Bliskich (a zwłaszcza matki), pogrzeb odbył się w Warszawie. Księdza Jerzego pochowano obok kościoła pod wezwaniem św. Stanisława Kostki, gdzie pracował przez ponad cztery ostatnie lata swojego życia.
Do Białegostoku jechały dwa samochody: karetka, w której poza kierowcą podróżował Laskowski ze zwłokami księdza i pilotujący kolumnę fiat z dwoma funkcjonariuszami. Laskowski wspomina, że był uzbrojony i obawiał się, "że może nastąpić odbicie zwłok" księdza.
"Około godziny 19.30 – pisze Laskowski – wyjechaliśmy z tamy włocławskiej w stronę Płocka".
Do Białegostoku dotarli dobrze po północy. Około drugiej nad ranem zwłoki zostały zabezpieczone w jednej z lodówek białostockiego Zakładu Medycyny Sądowej.

Nikt go nie przesłuchał
Henryk Laskowski nie był przesłuchany w śledztwie prowadzonym w 1984 roku. Nie zeznawał też w tzw. procesie toruńskim ani w prowadzonych później m.in. przez pion śledczy IPN dochodzeniach. Zmarł w roku beatyfikacji księdza Popiełuszki.
W jednym z ostatnich zdań swojego oświadczenia napisał, że "tajemnicę jak to było naprawdę [z uprowadzeniem i śmiercią księdza] znają tylko oprawcy: kapitan Piotrowski i jego podwładni".
Piotr Litka

Relacja płetwonurka z wyłowienia zwłok księdza Jerzego Popiełuszki

*********************************************************************************

Zbliżał się październik 1984 r. Realizująca pierwszoplanowe zadania operacyjne grupa kpt. Grzegorza Piotrowskiego była coraz bardziej zdeterminowana. Hart ducha i odwaga ks. Jerzego zadziwiły esbeków. Nie potrafili zrozumieć źródła jego nadprzyrodzonej siły. Zbliżały się urodziny ministra Kiszczaka (19 października) i kpt. Piotrowski wiedział doskonale, że sfinalizowanie werbunku kapłana byłoby znakomitym prezentem dla szefa MSW. Jego przełożony gen. Płatek, zapisał wówczas w swoim służbowym kalendarzu (odnalezionym później przez prokuratora Witkowskiego): „nadchodzi 19, a oni chcą”. Sprawa ks. Popiełuszki była priorytetowa. Przy tym Piotrowski i jego ludzie nie zdawali sobie sprawy, że szef MSW nakazał już kilka tygodni wcześniej inwigilowanie całego zespołu przez grupy operacyjne Wojskowej Służby Wewnętrznej (WSW). Gen. Kiszczak już od dawna bowiem nie ufał kpt. Piotrowskiemu, podejrzewając go o konsultowanie działań operacyjnych z KGB. Piotrowski spotykał się z przedstawicielami KGB w Bułgarii i we Lwowie. Dla gen. Kiszczaka szczególnie podejrzane były kontakty kapitana z gen. Michajłowem, rezydentem KGB w Warszawie, odpowiedzialnym za sowieckie działania w Polsce. Piotrowski co prawda wiedział od swojego kolegi Kościuka z Biura Techniki MSW, że jest śledzony, jednak nie bardzo chciał dać wiarę tym informacjom (notabene Kościuka niebawem aresztowano i skazano za ujawnienie tajemnicy państwowej).

26 października ludzie gen. Kiszczaka lokalizują zwłoki w Wiśle po raz pierwszy. Fakt ten potwierdza zeznanie jednego z prokuratorów, któremu wydano polecenie wyjazdu i przeprowadzenia czynności na miejscu zdarzenia. Wówczas zwłoki księdza zostały wydobyte z wody i poddane oględzinom przez medyka, czego nie ujawniono na procesie toruńskim, następnie z powrotem wrzucone do Wisły. Szef Biura Śledczego MSW płk Zbigniew Pudysz konsultuje sprawę publicznego ujawnienia zwłok księdza i dalszych szczegółów związanych z kierunkiem śledztwa.

30 października gen. Kiszczak przylatuje helikopterem na tamę we Włocławku wraz ze swoim orszakiem i buńczucznie oznajmia zebranym ekipom poszukiwawczym: „Dziś musi się znaleźć”. Do akcji ruszają płetwonurkowie, którzy mają ujawnić i wydobyć zwłoki. Lokalizacja i wydobycie ciała księdza 30 października 1984 r. są również scenariuszem w detalach skonstruowanym przez MSW. Wystarczy wspomnieć, że inna ekipa nurków ujawniła zwłoki księdza w wodzie, a inna je wydobyła. Jeszcze przez wiele lat biorący udział w akcji płetwonurkowie będą poddawani naciskom ludzi gen. Kiszczaka. Nawet po 1989 r. wielu z nich będzie się bało złożyć zeznania przed prokuratorem prowadzącym śledztwo, obawiając się o swoje życie. Wersję odnalezienia zwłok księdza uzupełnia fakt, że ani Piotrowski, ani jego koledzy nie byli w stanie na procesie toruńskim precyzyjnie określić miejsca ich porzucenia.

Oficjalna wersja śledztwa dotycząca odnalezienia zmasakrowanych zwłok księdza jest kłamstwem. To Krzysztof Mańko – płetwonurek z Wrocławia – już 26 października 1984 roku, w godzinach popołudniowych, jako pierwszy odnalazł w Wiśle i wyłowił ciało księdza Popiełuszki. To, co działo się kilka godzin później, wiadomo dzięki zeznaniom osób obecnych w tym dniu na tamie. Zwłoki zostały ponownie wyłowione przez płetwonurków, a następnie zaczepione do pontonu i holowane w ten sposób do brzegu. Tam, gdzie znajdowała się chwilowa baza płetwonurków i ekipy poszukiwawczej, podjechał samochód marki „Nysa” i do niego zostały załadowane zwłoki – czytamy w protokole przesłuchania Andrzeja Czerwińskiego – włocławskiego płetwonurka. Dzięki m.in. tym zeznaniom, prokuratorzy IPN ustalili, że człowiekiem, który pierwszy wydobył zwłoki księdza był Krzysztof Mańko. Krewni płetwonurka, do których dotarliśmy, opowiadają, że po tym wydarzeniu Mańko czegoś panicznie się bał. Nie chciał z nikim rozmawiać, zamknął się w sobie, a w końcu wyszedł z domu i więcej nie wrócił. Otrzymał paszport i 1 listopada 1984 roku wyjechał z Polski. Dziś mieszka i pracuje w Grecji. Po 2000 roku udało mu się skutecznie uniknąć spotkania ze śledczymi Instytutu Pamięci Narodowej. Ten człowiek posiada wiedzę, która może się okazać kluczowa do odtworzenia przebiegu zbrodni – mówią prokuratorzy którzy prowadzili śledztwo w sprawie zamordowania kapłana. – Tylko ten płetwonurek mógłby pomóc w ustaleniu co działo się z ciałem księdza przed jego ostatecznym wydobyciem z Wisły w dniu 30 października. Sam Mańko do dziś milczy i nie chce wracać do Polski. Dzięki zeznaniom pracowników włocławskiej tamy, śledczy IPN-u odkryli, że po 26 października przeprowadzona została pierwsza sekcja zwłok kapłana. Tymczasem z zeznań włocławskich prokuratorów, którzy w 1984 r. prowadzili sprawę, wynika, że sekcję tą wykonał anatomopatolog ze Szpitala Wojewódzkiego w Bydgoszczy. Żadna przesłuchiwana osoba nie była jednak w stanie przypomnieć sobie jego nazwiska. W szpitalnym archiwum nie zachował się protokół tej sekcji (choć prawo nakazuje trzymać takie dokumenty przez 20 lat) Równie tajemnicze są okoliczności śmierci Tadeusza Kowalskiego*. Kowalski – rybak z włocławskiej spółdzielni „Certa” – miał zwyczaj wieczorami kłusować po Wiśle. Towarzyszyli mu w tym kolega i szwagier. 25 października 1984 r., ok. godz. 22.00, Kowalski i jego dwaj towarzysze widzieli jak tajemniczy mężczyźni wrzucają do zalewu ciało księdza Popiełuszki. Byli tak blisko, że zwłoki kapłana omal nie wpadły do ich łódki. Trzej mężczyźni obiecali sobie milczenie. Bali się o swoje życie. To, co widzieli, powtórzyli dopiero prokuratorom IPN. Kilka tygodni po złożeniu zeznań, Kowalski trafił do szpitala, gdzie po kilku dniach umarł. W akcie zgonu, jako przyczynę wpisano „zatrucie alkoholem metylowym”. To zdumiewające, bo tak samo określono powód śmierci Jadwigi Popiełuszkowej. Biorąc pod uwagę datę śmierci, rodzaj choroby i okres pobytu w szpitalu, należałoby przyjąć, że Kowalski zatruł się alkoholem podczas hospitalizacji. Znajomi pamiętają go jako człowieka cieszącego się udanym życiem rodzinnym, szczęśliwego, zdrowego. Czy to możliwe, aby szczęśliwy mężczyzna po 50tce popełnił samobójstwo, upijając się zatrutym alkoholem? Wyjaśnienie tej sprawy może być bardzo trudne, bo sekcji zwłok Kowalskiego nie przeprowadzono, choć jego rodzina starała się o to.

"Śmierć na zamówienie"


Taki sensacyjny tytuł nosi publikacja Leszka Szymowskiego we "Wprost" z 6 lipca br. [2008 r.], opisująca"dziwne" kulisy zgonów siedmiu osób związanych ze sprawą zamordowania ks. Jerzego Popiełuszki.Jednym z najdrastyczniejszych przypadków tej czarnej serii zgonów jest śmierć w grudniu 2004 r., jakoby na skutek "zatrucia alkoholem metylowym", Jana O., kluczowego świadka, mogącego obalić dotychczasowe ustalenia dotyczące śmierci ks. Jerzego Popiełuszki. Dwa i pół roku przed śmiercią Jan O. podczas przesłuchania przez prokuratora IPN stwierdził, że 25 października 1984 r. ok. godz. 22 widział, jak tajemniczy mężczyźni wrzucają zwłoki do Wisły we Włocławku. Jan O. i jego dwaj towarzysze (kolega i szwagier) mieli być tak blisko całej sprawy, że zwłoki o mało nie wpadły do ich łódki. Według autora tekstu, zeznanie Jana O. podważało oficjalną wersję zabójstwa, według której uprowadzenia i mordu na kapelanie "Solidarności" dokonało trzech oficerów SB: G. Piotrowski, W. Chmielewski i L. Pękala, podczas gdy całą akcję zaplanował i kierował nią ich przełożony płk A. Pietruszka. Według dziennikarza "Wprost", w dniu 25 października 1984 r. ci trzej domniemani zabójcy byli już od dawna w areszcie, w którym przyznali się do uprowadzenia i zabicia księdza. Jana O., głoszącego tak przeciwstawną oficjalnej wersję, znaleziono martwego w szpitalu wrocławskim. Miał się zatruć alkoholem metylowym... podczas hospitalizacji. Nader dziwny był fakt, że nie przeprowadzono sekcji zwłok Jana O., choć wnioskowała o to jego rodzina.

Szokujący jest fakt, że śmierć w wyniku zatrucia alkoholem metylowym poniosły również dwie osoby z najbliższej rodziny ks. Popiełuszki. Już w 1992 r. w białostockim szpitalu zmarł syn brata księdza, Józefa Popiełuszki - Tomasz. Według redaktora "Wprost", przed zgonem bratanka ks. Popiełuszki jego ojciec Józef otrzymywał anonimowe telefony, żądające, by przestał zajmować się śmiercią brata. Już po śmierci Tomasza anonimowi rozmówcy Józefa Popiełuszki naciskali na niego, aby on i jego najbliżsi nie rozmawiali z prokuratorami IPN, "niczego sobie nie przypominali ani w ogóle nie mówili na temat księdza Jerzego". Rozmówcy wielokrotnie straszyli Józefa Popiełuszkę i najbliższe mu osoby, grozili śmiercią lub ciężkim pobiciem. Osiem lat później kolejną ofiarą śmierci na skutek zatrucia alkoholem metylowym padła Danuta Popiełuszko, żona drugiego brata księdza - Stanisława. Zmarła 1 lutego 2000 r. z poziomem alkoholu we krwi, wielokrotnie przekraczającym dawkę śmiertelną. Z innych relacji (poza "Wprost") wiadomo, że nigdy nie brała alkoholu do ust. Także w jej przypadku, mimo próśb rodziny, nie zgodzono się na przeprowadzenie sekcji zwłok. Dziennikarz "Wprost" cytuje wyznanie lekarza z białostockiego szpitala, który widział zwłoki Danuty Popiełuszko: "Na jej rękach zauważyłem maleńkie ślady po igłach w okolicach żył. Wskazywały, że ktoś wstrzyknął tej pani truciznę w formie stężonego alkoholu". Skądinąd wiadomo (spoza relacji "Wprost"), że mąż p. Danuty, brat księdza Jerzego, Stanisław, wielokrotnie domagał się wznowienia śledztwa w sprawie zabójstwa ks. Jerzego, by ustalić prawdziwych inspiratorów tej zbrodni.

Według red. Leszka Szymowskiego - "Od grudnia 2007 r. rodzina Popiełuszków znów jest poddawana naciskom, aby zrezygnować z dociekań, kto naprawdę zabił ks. Jerzego (....). Tajemniczy goście przyjeżdżali również do rodzinnego domu kapłana w Okopach koło Suchowoli. ? - usłyszał od jednego z przybyszów Stanisław Popiełuszko, młodszy brat zamordowanego księdza".

Red. Leszek Szymowski przypomina fakt, że 30 listopada 1984 r. w niewyjaśnionych okolicznościach zginęli dwaj oficerowie Biura Śledczego MSW - płk. Stanisław Trafalski i mjr Wiesław Piątek. Obaj oficerowie wracali z południa Polski, gdzie przez kilka tygodni badali wcześniejszą działalność i powiązania G. Piotrowskiego, L. Pękali i W. Chmielewskiego. Zginęli w wyniku najechania na ich fiata rozpędzonego jelcza. Znamienne, że "nigdy nie odnaleziono" wiezionych przez nich w bagażniku raportów i notatek. Co więcej - jak pisze Szymowski - "nie podjęto jakiejkolwiek próby odnalezienia ciężarówki (która najechała na fiata z oficerami - J.R.N.) ani zidentyfikowania jej kierowcy".

Szymowski przypomina również o próbach wyjaśnienia prawdy o zbrodni na księdzu przez mec. Andrzeja Grabińskiego, znanego obrońcy opozycjonistów w PRL-u i oskarżyciela posiłkowego rodziny Popiełuszków podczas procesu toruńskiego. Autor tekstu we "Wprost" przypomina, że 9 maja 1985 r., w trzy miesiące po wyroku skazującym zabójców, w domu na Saskiej Kępie zamordowano tłumaczkę Małgorzatę Grabińską. Nie była to śmierć z powodów rabunkowych, bo z mieszkania nic nie zginęło. Według Szymowskiego, w tej samej dzielnicy mieszkała synowa mec. Grabińskiego, nazywająca się tak samo jak ofiara, która zaledwie kilka tygodni przed śmiercią zamieniła mieszkanie. Niektórzy zastanawiają się, czy nie była to próba zastraszenia niepokornego mec. Grabińskiego. Trudno dociekać dziś prawdy w tej sprawie, bo dziwnym trafem po 1989 r. zginęły materiały śledztwa w odniesieniu do tej zbrodni.

Do tych przypadków dodać należy zamordowanie 22 lipca 1989 r. 82-letniej, schorowanej Anieli Piesiewicz, matki drugiego z oskarżycieli w procesie toruńskim Krzysztofa Piesiewicza, dziś senatora. Tuż przed śmiercią skrępowano ją dokładnie tak, jak zrobili to esbecy z ks. Jerzym. Jak pisze Szymowski - "Pętlę założono na nogi i głowę i połączono sznurem z plecami". Znamienne, że także tu nie było żadnych dowodów mordu na tle rabunkowym - z mieszkania ofiary nie zginęło nic wartościowego.

Leszek Szymowski przypomina na koniec swego tekstu: "Esbecy skazani za zamordowanie Popiełuszki zostali objęci wszystkimi możliwymi amnestiami. Dzięki temu każdy z nich odsiedział mniej niż jedną trzecią kary. Dodatkowo wszyscy bardzo często wychodzili na przepustki. Premia za milczenie?".

Niewykrycie dotąd prawdziwych inspiratorów mordu na ks. Jerzym to tylko czubek góry lodowej w szerszej sprawie bezkarności komunistycznych zbrodniarzy. O tej bezkarności decydują przede wszystkim niezweryfikowane w odpowiednim czasie sądy i prokuratury, wyraźnie sabotujące wykrywanie PRL-owskich zbrodni. Warto zacytować w tym kontekście felieton Joanny Lichockiej: "Bezkarni komunistyczni dziennikarze" z "Rzeczpospolitej" z 11 lipca br. Komentując wyrok sądu, uwalniającego Czesława Kiszczaka od odpowiedzialności za śmierć górników z kopani "Wujek", Lichocka napisała: "Kiszczak może więc spokojnie iść na wódkę, bo nie odpowie ani za śmierć ofiar z rąk funkcjonariuszy peerelowskiego aparatu represji, których był szefem, ani za zniszczenie dokumentów tego aparatu, które już w wolnej Polsce przeprowadzono w MSW pod jego kierownictwem. Może stawiać wódkę, bo cieszy się nie tylko bezkarnością, ale i wysoką emeryturą. Umowa o bezkarności dygnitarzy PRL jest wciąż wypełniana, a im samym nie brakuje tupetu".
. Leliwa
Na zabójstwo x. Popieuszki wyraził zgodę Jaruzelski oraz biskup który żyje do dziś
Neo Kowalski
Ludzie zamieszani w morderstwo św.ks.J.Popiełuszki nadal sprawują realną władzę w Polsce; nic się nie zmieniło po 1989 roku!; żydokomuniści przefarbowali się na żydokapitalitów, żydodemokratów lub euroentuzjastów (😅) przy pomocy swoich agentów z tzw.Solidarnosci. Cały ten ruch i organizacja "S" była świetnie zinfiltrowana, kierowana i obsadzona niezliczoną ilością żydowskich agentów...
Post …Więcej
Ludzie zamieszani w morderstwo św.ks.J.Popiełuszki nadal sprawują realną władzę w Polsce; nic się nie zmieniło po 1989 roku!; żydokomuniści przefarbowali się na żydokapitalitów, żydodemokratów lub euroentuzjastów (😅) przy pomocy swoich agentów z tzw.Solidarnosci. Cały ten ruch i organizacja "S" była świetnie zinfiltrowana, kierowana i obsadzona niezliczoną ilością żydowskich agentów...
Post-magdalenkowa żydokomuna powiązana ze zbrodniarzami stalinowskimi i socjalistycznymi nadal działa i dokonuje zbrodni: prof.J.Szyszko, dr Z.Hałat, J.Brzeska, wiceminister dr E.Wróbel, dyr CBA odpowiedzialny za Pegasusa, minister B.Blida, delegacja smoleńska, .... , dzisiaj polskie ofiary tej sekty khazarskiej możemy liczyć w milionach, tylko że ludzie nie zdają sobie z tego sprawy.
Norah Sarah udostępnia to
122
Walczyć o prawdę
Dlaczego nie jest jeszcze kanonizowany?
Radek33
Obym się mylił,ale wygląda to na zamknięte koło:żeby doszło do kanonizacji być może potrzebne jest zakończenie śledztwa dot.śmierci ks.Śledztwo nie jest zakończone ale tak naprawdę stoi w miejscu,dlatego że póki nie jest zamkniete nie można publikować utajnionych niektórych faktów niewygodnych dla wielu wpływowych ludzi polityki a może i Koscioła.I taki impas może trwac w nieskończoność