Zasadniczą funkcją Aniołów jest sprawowanie opieki nad stworzeniami. Opiekują się nie tylko ludźmi, ale także całymi narodami. Wiadomo, że narodem izraelskim opiekował się Anioł Jahwe, w jego zaś imieniu rolę tę pełnił, jak poświadcza Daniel, Archanioł Michał. Przykładem opieki i interwencji Anioła Stróża jest Portugalia. W najnowszych czasach jest to jak dotąd jedyne, w pełni potwierdzone przez Kościół objawienie narodowego Anioła Stróża.

Zamieszczone poniżej orędzia Anioła Stróża Polski mają za cel pobudzić Polaków do ufnych próśb o Jego wstawiennictwa, lecz także obudzić prawdziwą wiarę, przestrzec przed zagrożeniami i uświadomić powołanie w łączności z Kościołem, który przeżywa kryzys na tle ogólnej sytuacji. Kościół w Polsce jest Kościołem nieustannego przełomu, który dokonuje się w dzieciach Bożych. Jak Chrystus, ma on swój Tabor i Kalwarię. Jednak tylko Kościół ma gwarancję, że Chrystus będzie z nim po wszystkie dni aż do skończenia świata. Można mówić o kryzysie poszczególnych ludzi – nie jest to jednak kryzys Kościoła jako Dobrego Nauczyciela, który naucza w prawdzie.

Wszystkie orędzia Anioła Stróża Polski publikowane dotychczas na tej stronie posiadają NIHIL OBSTAT.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą OJCZYZNO MOJA. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą OJCZYZNO MOJA. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Prawda o polskich roratach

Ks. Prał. Stanisław Bartczak

Nadszedł Adwent, a z nim w Polsce nasze polskie Roraty, rozważmy więc ich sens, historię i znaczenie dla Polski.
Roraty - to Msza św. o Najświętszej Maryi Pannie, która jako "Gwiazda Zaranna" poprzedza "Słońce Zbawienia": Pana Jezusa; Msza uroczysta, śpiewana o świcie w dni adwentowe, poprzedzające święta Bożego Narodzenia. Kto chce przygotować się godnie do przyjęcia Pana Jezusa, ten musi naprzód przyjąć Jego Matkę, przez którą On na ten świat przyszedł i do nas przybywa. Nie możemy być jak ci z Betlejem, co Mesjasza czekali, a Maryi przyjąć nie chcieli i potem... płakali! Aby godnie zjednoczyć się z Panem Jezusem, trzeba naprzód godnie przyjąć Jego Matkę i Ją o zjednoczenie z Nim prosić. Trzeba się starać, zabiegać, żeby Ona i w nas poprzedziła Pana Jezusa, żeby Jego narodzenie w nas było szczęśliwe. Mamy być z Nim związani przez wspólną Matkę, przez Jej Macierzyństwo Powszechne - Macierzyństwo wszystkich Dzieci Bożych.
Jak powstały Roraty? Wraz z powstaniem święta Bożego Narodzenia, które powstało w wieku III, w dużej mierze pod wpływem słów Ewangelii św. Łukasza (1,14) o św. Janie Chrzcicielu. Archanioł Gabriel mówił do jego ojca: będziesz miał wesele i radość (...) z narodzenia jego! Jeśli z narodzenia Jana, Poprzednika Zbawiciela, mają się ludzie radować, to tym bardziej z narodzenia samego Zbawiciela! Ta ewangeliczna wskazówka spełniła z czasem rolę i gdy święto Wielkanocy już dobrze się ustaliło, przyszła kolej na święto Bożego Narodzenia. A jak przed Wielkanocą jest czas przygotowania: 40-dniowy czyli Wielki Post, tak ustalił się 4-niedzielny Adwent jako przygotowanie do Bożego Narodzenia. Ten Adwent - symbol oczekiwania obiecanego Zbawiciela - ma nas przygotować na Jego przyjście.
Główną cechą Adwentu jest nabożeństwo maryjne, bo Maryja stanowi wzór, ideał przyjęcia Zbawiciela. Ona Go nam daje, więc od Niej należy zacząć, z Nią iść w to święto. Święty Augustyn opowiada. szeroko o święcie Bożego Narodzenia i jego liturgii i o nabożeństwie maryjnym z tej racji. W rok po jego śmierci był Sobór Efeski - w roku 431 - i tam ustalono jako dogmat Wiary, że Maryja poczęła i wydała na świat Tego, który jest Synem Bożym, więc jest Bogarodzicielką. Kult Maryi jako Matki Boskiej jeszcze się wzmógł, a objawił się szczególnie przed Bożym Narodzeniem - w Adwencie.
Do Polski Roraty - jako maryjne nabożeństwo adwentowe - przyszły już wkrótce po przyjęciu chrześcijaństwa - najprawdopodobniej przez św. Wojciecha, który był w Rzymie w latach 989-992, w benedyktyńskim klasztorze na Awentynie, a tam Roraty były znane i pielęgnowane od dawna. Polskie najstarsze dokumenty mówią o Roratach jako starodawnym już zwyczaju adwentowym. Że Roraty przyszły do Polski za Bolesława Chrobrego, możemy suponować i z wpływu św. Romualda na Polskę. Bolesław - zwany jego przyjacielem - sprowadził jego uczniów - kamedułów - do Polski, a to był zakon, który pielęgnował Roraty.
Roraty znalazły w Polsce dobry grunt i rozwinęły się w wielkie nabożeństwo maryjne. Czas adwentowy był ku temu bardzo dogodny. Był to czas najmniejszej pracy; ludzie szli spać wcześnie więc rano chętnie wstawali; a do kościoła nie musieli ubierać się odświętnie, kosztownie; mrozów w grudniu wielkich jeszcze nie ma, a księżyc po pełni drogę oświecał; po roziskrzonym śniegu szło się do kościoła nieraz jak w bajce. A w kościele już pełno światła i jeszcze jedna wielka - pięknie przystrojona świeca nad ołtarzem; to symbol Najświętszej Maryi Panny - "Gwiazdy Zarannej" (Apok. 2,28). Msza ku Jej czci uroczyście śpiewana i ozdobiona specjalnymi ceremoniami podkreślała ważność tego nabożeństwa. Tłumaczenie zbyteczne, bo rozumienie treści i sensu tego nabożeństwa było każdemu znane od dziecka - szło z pokolenia na pokolenie przez wieki jako święta tradycja polska. Nie chodziło wiec tu o wiele słów, ale o wielkie przeżycie, o zbliżenie się do Tej, która jest Matką Boga i najbliższą Bogu, o wrośnięcie w prawdę o Niej, o zanurzenie się w Jej łaskach, w Jej świętości niepokalanej, w Jej czci i uwielbieniu przez Boga. I było to rzeczywiście. wielkim. przeżyciem.. W Polsce spełniało się w szczególny sposób to, co było zapowiedziane o Matce Bożej, że w narodzie szlachetnym zapuści korzenie (Syr. 24,12) i to, co Ona mówi o swych wiernych: Błogosławiony, kto rano czuwa u drzwi moich (...) bo kto mnie znalazł, ten znalazł życie i łaskę u Boga (Przyp. 8,34)!
Tego umiłowania Rorat przez naród polski nie da się wytłumaczyć samymi tylko przyczynami naturalnymi, jakimś nastawieniem słowiańskim itp. To jest szczególny dar Matki Boskiej, Jej szczególna łaska. W jakim celu? Aby Polska stała się Królestwem Maryi. Roraty były dla tego celu kamieniem węgielnym, łaską fundamentalną, po której przyszły liczne dalsze. A dlaczego właśnie naród polski ma być Królestwem Maryi? Bo jako taki ma odegrać specjalną rolę w ostatecznych zmaganiach Maryi z szatanem o ludzkość i Kościół. To jest wielkie przeznaczenie narodu polskiego - przeznaczenie, do którego Matka Boska od tysiąca lat go przygotowuje (o tym osobny artykuł).
Przez wiele wieków Roraty były nie tylko pierwszym, ale właściwie jedynym publicznym i oficjalnym nabożeństwem maryjnym, bo takie nabożeństwa jak: Różaniec, Litania Loretańska - powstały znacznie później, a upowszechniły się dużo później i były z początku nabożeństwami raczej prywatnymi, a upowszechnienie się ich w takiej uroczystej formie jak nabożeństwo październikowe i majowe - to kwestia ostatniego wieku. Tylko Godzinki o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny - zestaw proroctw o Niej - powstały znacznie przed rokiem 1000-nym. Wyrosły one z ducha Adwentu i dla Adwentu zostały stworzone - ku czci głównej osoby Adwentu: Matki Boskiej. Ale Godzinki, choć i w Polsce dość wcześnie były znane i nie tylko po klasztorach śpiewane, to jednak, że były po łacinie, więc w lud wejść nie mogły - aż do ich przetłumaczenia na język polski w wieku XVII. Ale gdy w ten lud weszły, stały się szybko jego ulubionym nabożeństwem, a szczególnie w Adwencie: śpiewano je przed Roratami. Także i Jasna Góra zaczęła działać w cztery wieki później, a jej silny wpływ zaczął się dopiero po "potopie" w wieku XVII, czyli o sześć i pół wieku później. W dużych miastach, na przykład w Krakowie, gdzie było dużo kościołów i księży, odprawiano w jednym kościele (maryjnym) Roraty o wczesnej porze... przez cały rok i kościół zawsze pełen! Tak było aż do wieku XVII. Takie było przywiązanie do Rorat w Polsce! W katedrze włocławskiej "aż sam" Biskup jak najuroczyściej celebruje Roraty na rozpoczęcie Adwentu - w I niedzielę (!) wcześnie rano, a katedra pełna...
Widzimy więc, że Roraty odegrały wielką rolę w polskim narodzie. One były tysiącletnią szkołą maryjności jego, były pierwszym i głównym i przez wiele wieków jedynym nauczycielem tej maryjności. One to związały naród polski z Maryją węzłem tak silnym, że ani luterstwo, ani kalwiństwo, ani żadne inne protestanctwo nie mogło tego związania rozerwać. Tak, to przede wszystkim naszym Roratom zawdzięczamy, że nasz naród - mimo wielkich pokus i gwałtów z zewnątrz - jest w Kościele jako naród katolicki, że Polska może nazwać się: zawsze wierną. Kto chce zbadać historię maryjności polskiego narodu, kto chce dojść do źródła tego charakterystycznego przymiotu jakim jest jego maryjność, ten przyjdzie do stwierdzenia, że źródłem tego są Roraty. Roraty położyły fundament mocny pod Królestwem Maryi w polskim narodzie. Roraty przygotowały dobrą rolę pod dalsze, późniejsze nabożeństwa maryjne - i gdy one się pojawiły, znalazły grunt dobrze przygotowany i mogły z miejsca dobrze się zakorzenić i utrwalić i rozwijać, lepiej niż gdzie indziej. Stwierdzamy to jeszcze raz z mocnym przekonaniem i jak najdobitniej, że 1000-letni wpływ Rorat na polski charakter jest faktem historycznym na wielką skalę - i szkoda, że tego dostatecznie nie uwzględniono przy obchodach Tysiąclecia. To trzeba jak najprędzej wyrównać i dobrze opracować i utrwalić na pamiątkę dla przyszłych pokoleń w odpowiednim dziele. Zrozumienie roli Rorat w tysiącleciu naszej historii jest głównym kluczem do zrozumienia tej tajemnicy, jaką jest przedziwny i jedyny w swoim rodzaju związek Matki Boskiej z polskim narodem.
Czy więc dziś wobec rozwoju innych nabożeństw maryjnych, nowych form, Roraty mają zejść w cień na dalszy plan? Czy mają być traktowane jako czcigodny, ale muzealny zabytek - dobry dla "starych babek"? Czy już skończyła się ich rola? To byłby wielki paradoks skandalicznej niekonsekwencji!
O, Maryjo, Matko Boska! Zachowaj nam polskie Roraty! Niech nie ustaje ta rzeka Twych łask, która przez tysiąc lat ożywiała i uświęcała nasz naród i wiązała go z Tobą tak silnym węzłem miłości! Jak przez tysiąc lat tak i teraz pociągaj swój naród ku Roratom, aby czuwał z rana u drzwi. Twoich i wyczerpał zbawienie Boże!!!
W całym Kościele wpływ Rorat zamiera. Dawniej były one żywe i znane wszędzie, ale z czasem zostały. zaniedbane, a w niektórych narodach zamarły zupełnie pod wpływem "perspektyw ekumenicznych". W Niemczech, w niektórych diecezjach (na przykład w Diecezji Fryburskiej) próbowano (w pierwszej połowie XX wieku) zaszczepić ten zwyczaj ponownie i postarano się o odpowiedni przywilej z Watykanu - na pewien czas próby. Ostatnio ogłoszono, że na skutek braku zainteresowania, szczególnie ze strony duchownych, przywilej ten nie będzie przedłużony. Godny uwagi jest fakt, że jak daleko sięgał naród polski, tak daleko znane były i polskie Roraty. Na całym Śląsku Roraty były ulubionym nabożeństwem maryjnym. Po wojnie wielu katolików ze Śląska przeniosło się z wiadomych przyczyn do Niemiec zachodnich. Tu bardzo odczuli brak swoich Rorat. Usiłowali więc je tu przeszczepić, ale na próżno. Po wielu latach starań przekonali się, że na gruncie niemieckim polskie Roraty nie mogą się udać. Zostało więc Ślązakom w Niemczech tylko wspomnienie śląskich Rorat - ożywiane przez jakiś czas na wieczornicach adwentowych i utrwalane w pamiętnikach - drukowanych i niedrukowanych.
Czy my, Polacy, którzy tyle zawdzięczamy Roratom, mielibyśmy w swoim kraju - tak bardzo maryjnym zawsze, a szczególnie teraz - mielibyśmy właśnie teraz wziąć sobie Niemców za wzór i pozbyć się Rorat, zaniedbać je i zlekceważyć? Dla jakich "perspektyw ekumenicznych"? Toć to byłoby hańbą naszego pokolenia! Dziś właśnie potrzeba nam Rorat jak najbardziej! Teraz, gdy szatan zdaje się cały świat zdobywać! A tylko Maryja Niepokalana może go powstrzymać i Ona tylko może go zwyciężyć i uratować nas przed karą swego Syna, która nie bez przyczyny grozi całemu światu! Tylko Ona może dać światu pokój!


http://aniol-ave.blogspot.com/

sobota, 13 października 2012

Ojczyzna w niebezpieczeństwie

Ps
Od dłuższego czasu w wielu Polakach narasta przekonanie, że nasz kraj znajduje się na równi pochyłej. Niektóre symptomy rozkładu tkanki państwowej są na tyle poważne, że wydaje się, że niewiele już można zrobić, a tych, którzy wzywają do opamiętania nazywa się oszołomami. W tym kontekście, Kazania sejmowe Piotra Skargi, którego rok właśnie obchodzimy, wydają się być nadzwyczaj aktualne. Trafne spostrzeżenia XVI-wiecznego kaznodziei, bez większych modyfikacji można przełożyć na sytuację Polski na początku XXI wieku.
Sprzedajność, korupcja i nepotyzm, to główne grzechy polskiego życia publicznego. Jak bardzo są groźne można aż nazbyt dobrze przekonać się obserwując ostatnie wydarzenia w naszym kraju. Sędzia gotowy wykonać każde polecenie władzy (notabene podejrzewany o korupcję) i prezes państwowej spółki upychający całą rodzinę na intratnych stanowiskach stali się symbolami Polski AD 2012. Polacy tak bardzo przyzwyczaili się do “znajomości”, że uważają to za coś normalnego i nie widzą w tym żadnego problemu. Czy to spadek po latach komunizmu? Pewnie też, ale dla wielu po prostu tak musi być. A władza jeszcze obywateli w tym utwierdza, bo skoro wysoko postawieni urzędnicy tak postępują, to czemu nie może się w ten sposób zachować zwykły człowiek?
Niemniej groźne dla prawidłowego funkcjonowania państwa są też karierowiczostwo i głęboko posunięta walka o swoje interesy. W polskiej polityce ludzi gotowych całkowicie poświęcić się państwu można policzyć na palcach obu rąk. W II RP takie osoby nazywano państwowcami. Dziś i temu terminowi zdążono już nadać zdecydowanie negatywne znaczenie, a znany polski filozof i historyk idei w jednym ze swoich felietonów wręcz obśmiewa ukuty kilkadziesiąt lat temu termin, bo przecież służba krajowi to anachronizm w dobie międzynarodowej współpracy. Państwowców na próżno szukać w szeregach partii rządzącej, a i w kręgach opozycyjnych o takich coraz trudniej, bowiem większość szuka względów u liderów. Ta swego rodzaju pauperyzacja kadr, to niebezpieczne zjawisko, które w najgorszym razie może skończyć się rządami ludzi miernych i niedouczonych.
Największym chyba jednak przestępstwem Polaków wobec kraju jest obojętność. Ponad połowa obywateli na wybory nie chodzi. Tłumaczenia są różne: ktoś się brzydzi polityką, komuś nie odpowiada żaden kandydat, jeszcze innemu zwyczajnie nie chce sięwyjść z domu. Myślenie Polaków idzie w tym kierunku, że każda władza, za której mają pracę i na czas wypłacaną emeryturę jest dobra, a po nas tylko potop. Już nawet nie myślą, o tym, jak będzie się żyło ich dzieciom i wnukom, choć ich perspektywy wcale nie rysują się w różowych barwach. Przeciwnie, za kilkanaście lat będziemy mieli pokolenie nie znające dobrze języka polskiego i historii swojego kraju, za to znakomicie znające angielski i z wpojony zakaz samodzielnego myślenia.
Od lat afera goni aferę, a winni i tak nie zostają ukarani, bez większych przeszkód kontynuując swój proceder. To wina nieskutecznego i bezmyślnie tworzonego prawa, w którym przestępca ma więcej do powiedzenia niż ofiara, a najprostszy proces trwa minimum kilka lat. By w Polsce zaczęło się odrobinę lepiej dziać, naprawdę nie trzeba wiele. Wystarczy wprowadzić kilka ustaw, by ułatwić życie przedsiębiorcom, zatrzymać część zysków generowanych przez wielkie sieci handlowe i międzynarodowe koncerny, czy skutecznie konfiskować majątki pochodzące z przestępstwa. Zawsze znajdzie się jednak kilku wpływowych biznesmenów, którym jest to nie na rękę, a wtedy o potrzebnych regulacjach można zapomnieć.
Władza wmówiła obywatelom, że państwo zdaje wszystkie trudne egzaminy, ale jak się później okazało, Polska nie zaliczyła nawet prostych kartkówek. Nie przestrzega się elementarnych zasad państwa prawa i zwykłej ludzkiej przyzwoitości. Zamiast tego są kolejne PR-owe zagrania, propagandowe komunikaty, mówiące o zielonej wyspie na morzu kryzysu i doskonałej pozycji w Unii Europejskiej, choć tak naprawdę gospodarka spowalnia, a większość krajów Europy nie uważa nas za dobrego partnera.
O Kościele katolickim, który od wieków jest filarem Polski mówi się, że to średniowieczny przeżytek, zabobon, instytucja która już dawno się przeżyła. W niewybredny sposób obraża się i duchowieństwo, i wiernych. Wystarczy wziąć do ręki, albo spojrzeć na okładkę któregokolwiek z ukazujących się lewicowo-liberalnych tygodników, by o tym się przekonać. Niektórzy zapomnieli albo w ogóle nie przyjęli do wiadomości faktu, że to właśnie Kościół w czasach zaborów, okupacji i komunistycznego zniewolenia pozostał jedynym miejscem, do której uciekały się prawie wszystkie środowiska.
Jeśli jeden z czołowych polityków lewicy mówi, żeby wyzbyć się tożsamości narodowej, historii i symboli, po to, by stać się “nowoczesnym Europejczykiem”, to znaczy, że pękła kolejna bariera, za którą można już lżyć własny kraj bez żadnych ograniczeń. Wspomniane słowa nie wywołały żadnej reakcji ze strony rządu, premiera, czy prezydenta. Jeśli więc najważniejsze osoby w państwie nie odważyły się na zdecydowaną reakcję, to znaczy, że w pełni aprobują hasło: “wyrzeknij się Polski”. To jest dokładnie to o czym pisał w XVI wieku Piotr Skarga – nieżyczliwość własnej ojczyźnie jest jedną z chorób trapiących Rzeczpospolitą.
I wreszcie najcięższa dolegliwość Rzeczpospolitej – słabość i miałkość władzy. Partia rządząca od 5 lat w naszym kraju wraz z jej liderem  skompromitowała i zdegenerowała się tak bardzo, że nie panuje już właściwie nad niczym, a jednocześnie boi się protestów przeciwko sobie, wprowadzając drakońskie rozwiązania przeciwko wolności słowa. Władza to bezsilna i próżna. Już dawno nie patrzy, by obywatelom żyło się lepiej, ale tylko by zachować swój stan posiadania lub ewentualnie go powiększyć. Podpierana przez wpływowe media, popada w rutynę tak bardzo, że liczy się już tylko władza dla władzy. Nic ponad to.
Jakkolwiek patetycznie by to nie zabrzmiało, hasło Ojczyzna w niebezpieczeństwie! nie było tak aktualne od drugiej połowy XVIII wieku. Oczywiście zaraz pewne grupy wyśmieją, że to bogoojczyźniany tekst, który miał może miały sens, ale kilkaset lat temu. Dzisiaj przecież liczy się postęp i demokracja. Jednak na przekór im trzeba bić na alarm, przemówić do sumienia Polaków, wstrząsnąć nimi zanim będzie za późno i staniemy się najpierw “państwem sezonowym”, a potem tylko jednym z regionów Unii Europejskiej.


http://aniol-ave.blogspot.com/

sobota, 29 września 2012

Owce z wilkami we mgle

Ks. Sta­ni­sław Mał­kow­ski   27 paź­dzier­ni­ka 2011


Czas to­ta­li­tar­ne­go kłam­stwa, wspar­te­go jaw­ną prze­mo­cą sprzy­jał roz­róż­nie­niu do­bra od zła. Dzi­siej­sza dyk­ta­tu­ra re­la­ty­wi­zmu wpro­wa­dza no­wą ja­kość: już nie mó­wi się na czar­ne - bia­łe i na bia­łe - czar­ne (mo­że cza­sa­mi), ale mie­sza się jed­no z dru­gim, aby po­grą­żyć wszyst­ko i wszyst­kich w sza­rej mgle. Tyl­ko Je­zus Król Pol­ski mo­cen jest tę mgłę roz­pro­szyć za przy­czy­ną Kró­lo­wej Pol­ski Ma­ryi.
    „Idź­cie, oto was po­sy­łam, jak owce mię­dzy wil­ki” (Łk. 10,3), mó­wi Je­zus do swo­ich uczniów. Do­bry Pa­sterz wzy­wa owce do kon­fron­ta­cji z wil­ka­mi, któ­ra mo­że dla owiec skoń­czyć się źle w po­sta­ci po­żar­cia przez wil­ki. A jed­nak, to co nie­praw­do­po­dob­ne w świe­cie zwie­rząt, zda­rza się w świe­cie lu­dzi. Bo­ża owiecz­ka ma po­moc i opar­cie w Pa­ste­rzu pó­ki jest Mu po­słusz­na. Jak czło­wiek-owiecz­ka za­cho­wa się wśród wil­ków? Czy nie wy­rzek­nie się swo­jej toż­sa­mo­ści i re­la­cji z Pa­ste­rzem? Czy do­pro­wa­dzi do prze­mia­ny nie­jed­ne­go czło­wie­ka-wil­ka w owiecz­kę? Zwy­cię­stwem owcy i Pa­ste­rza jest po­ko­nać wil­ki nie pod­da­jąc się im, w du­chu pra­gnie­nia że­by owca by­ła owcą, że­by Pol­ska by­ła Pol­ską, że­by ka­to­lik był ka­to­li­kiem, że­by wilk stał się owcą, że­by prze­śla­dow­cy po­jed­na­li się z prze­śla­do­wa­ny­mi w praw­dzie. Je­że­li zaś owca znaj­dzie upodo­ba­nie w wil­kach do te­go stop­nia, że im się pod­da, ich wy­bie­rze, ich uzna za swo­ich pa­ste­rzy, co wię­cej – za­pra­gnie się do nich upodob­nić, w nich prze­mie­nić, wów­czas prze­gra. Zwy­cię­stwem wil­ka jest nie tyl­ko zjeść owcę, ale owcę do wil­ka upodob­nić, uczy­nić owcę wy­ko­naw­ca­mi wil­czej wo­li. To wła­śnie dzie­je się w Pol­sce.
    Wil­ki wie­dzą, cze­go chcą, a owce czę­sto nie wie­dzą i mil­czą. Mil­cze­nie owiec utrwa­la wła­dzę wil­ków. Naj­pierw owce mil­czą a wkrót­ce po­tem al­bo zgi­ną, al­bo do­łą­czą do wil­cze­go sta­da. Ta­ki wy­bór i los pol­skich owiec ozna­czał­by fi­nis Po­lo­niae. Do­bry Pa­sterz nie tyl­ko owce po­sy­ła ale wraz z ni­mi na­prze­ciw wil­kom idzie a gdy jest po­ko­na­ny przez wil­ki i za­bi­ty, wła­śnie wte­dy zwy­cię­ża. Le­piej więc z Je­zu­sem umrzeć niż bez nie­go żyć. To zro­zu­miał i wy­peł­nił ka­płan-mę­czen­nik bło­go­sła­wio­ny ks. Je­rzy Po­pie­łusz­ko. Le­piej z Je­zu­sem po ludz­ku prze­grać, niż bez Nie­go od­no­sić chwi­lo­we suk­ce­sy.
    Tym­cza­so­wym suk­ce­sem wil­ków w Pol­sce jest utrzy­ma­nie się u wła­dzy, po to aby pro­wa­dzić da­lej dzie­ło znisz­cze­nia. Sa­mot­na owiecz­ka w swo­jej bez­sil­no­ści pod­da­je się, gdy nie wi­dzi ra­tun­ku. Do­bry Pa­ste­rzu, ra­tuj owce, ra­tuj Pol­skę!
   Za­nim Pa­sterz po­wie owcom: idź­cie, wzy­wa je: pro­ście, mó­dl­cie się. Mo­dli­twa owiec jest po­cząt­kiem zwy­cię­stwa. Kto wie­rzy i mo­dli się, nie jest sam. Stad bie­rze się kru­cja­ta ró­żań­co­wa za oj­czy­znę oraz pra­gnie­nie, aby wła­dza Pa­ste­rza oca­li­ła owce dla do­bra za­rów­no owiec, jak i wil­ków, bo dla wil­ka je­dy­nym ra­tun­kiem przed osta­tecz­ną prze­gra­ną jest uznać wła­dzę Pa­ste­rza, jej się pod­dać i w owcę się prze­mie­nić. Ta­ka jest isto­ta in­tro­ni­za­cji Je­zu­sa na Kró­la Pol­ski. Wszel­ka wła­dza po­cho­dzi od Bo­ga i al­bo ona to uzna­je, al­bo prze­ciw­ko Bo­gu na wła­sną zgu­bę się zwra­ca. Czy pol­skie wła­dze go­to­we są uznać po­nad so­bą Je­zu­sa Kró­la, któ­ry uza­leż­nia swój spo­sób pa­no­wa­nia od po­sta­wy pod­da­nych; czy chcą aby Je­zus Chry­stus kró­lo­wał, czy nie chcą, czy pod­da­ją się wła­dzy lu­dzi do­brych, Je­zu­so­wi wier­nych, czy znaj­du­ją upodo­ba­nie w fał­szy­wym wi­ze­run­ku wład­ców złych? Pro­ste ewan­ge­licz­ne roz­róż­nie­nie owczych i wil­czych po­staw pro­wa­dzi ku osta­tecz­ne­mu po­dzia­ło­wi „pójdź­cie do Mnie” oraz „Idź­cie precz” (Mt. 25,34.41). Ten po­dział jesz­cze nie na­stą­pił. Trwa czas mi­ło­sier­dzia, ostat­niej szan­sy przed osta­tecz­no­ścią spra­wie­dli­we­go od­dzie­le­nia do­bra od zła, do­brych od złych. Dzi­siej­sze zna­ki cza­su, w po­sta­ci bluź­nierstw, pro­fa­na­cji, znie­wa­ża­nia te­go, co świę­te, wszech­obec­nej po­gar­dy, kul­tu kłam­stwa i prze­mo­cy w róż­nych for­mach, ma­ją nas obu­dzić i po­bu­dzić do dzia­ła­nia w myśl słów: „nie daj się złu zwy­cię­żyć, ale zło do­brem zwy­cię­żaj”. Ujaw­nie­nie się zła jest szan­są, aby zło na­zwać zgod­nie z je­go isto­tą i je­mu się prze­ciw­sta­wić.
   In­dy­wi­du­al­ne opę­ta­nie jest symp­to­mem zbio­ro­wych opę­tań. Jaw­na dzia­łal­ność róż­nych sa­ta­ni­stów (np. Ner­ga­la) od­sła­nia cy­nizm i ob­łu­dę tych, któ­rzy ich po­pie­ra­ją uni­ka­jąc jed­no­znacz­nych de­kla­ra­cji, ma­ją wie­le twa­rzy, chcąc po­do­bać się wszyst­kim. Je­że­li przy­ja­ciel i pro­tek­tor sa­ta­ni­sty ma za­ra­zem przy­ja­ciół wśród du­chow­nych, czu­je się moc­ny w każ­dym śro­do­wi­sku, myl­nie li­czy na po­par­cie jed­no­cze­śnie anio­łów i de­mo­nów ale słusz­nie ocze­ku­je po­par­cia i je zy­sku­je w świe­cie ludz­kie­go za­mę­tu. Czas to­ta­li­tar­ne­go kłam­stwa, wspar­te­go jaw­ną prze­mo­cą sprzy­jał roz­róż­nie­niu do­bra od zła. Dzi­siej­sza dyk­ta­tu­ra re­la­ty­wi­zmu wpro­wa­dza no­wą ja­kość: już nie mó­wi się na czar­ne - bia­łe i na bia­łe – czar­ne (mo­że cza­sa­mi), ale mie­sza się jed­no z dru­gim, aby po­grą­żyć wszyst­ko i wszyst­kich w sza­rej mgle. Tyl­ko Je­zus Król Pol­ski mo­cen jest tę mgłę roz­pro­szyć za przy­czy­ną Kró­lo­wej Pol­ski   Ma­ryi. 
http://aniol-ave.blogspot.com/

wtorek, 25 września 2012

Czy Polska straciła swój splendor

Maryja - z Nią zwyciężamy od wiekówZnamy wszyscy (czy doprawdy wszyscy?) słowa Prymasa Tysiąclecia, iż dla nas po Bogu największa miłość to Polska. Uzupełnię je kongenialnym, a anonimowym napisem, jak około dwudziestu lat temu dojrzałem wypisany sprayem na ścianie budynku bodaj w Zielonej Górze: Bóg dał Polskę Polakom. Zdrada Polski to zdrada Boga. Bo kto ma, będzie mu dodane, a kto nie ma, będzie mu odebrane. Zrobiłem wtedy zdjęcie temu napisowi, mam je w swoim domowym archiwum i co jakiś patrzę na nie ponownie, podziwiając tegoż ściennego napisu i niezwykłą głębię, i ujmującą urodę literacką. Jeszcze do niego wrócimy. 

1 maja 2004 Rzeczpospolita Polska dokonywała akcesji do Unii Europejskiej. Ja w poprzedzającym akcesję referendum głosowałem przeciw i jako poseł głosiłem ten pogląd wszem i wobec. Jednocześnie dodawałem, iż sprzeciw motywuję tym, że akcesja dokonuje się „w tym czasie, na tych warunkach i pod tym rządem”, argumentując, iż gdyby nie komunizm wolna Polska zapewne byłaby w gronie państw założycielskich Unii, ale też z pewnością stawiałaby opór postępującej ewolucji Unii ku jednolitemu państwu o antychrześcijańskiej ideologii.

Rzecz jednak w czym innym. Otóż w dniu akcesji na pierwszej stronie naganiającej prounijną klientelę Gazety Wyborczej ukazał się znamienny i znany mi jako absolwentowi polonistyki Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego wiersz, z przełomu poprzednich wieków autorstwa Kazimierza Przerwy-Tetmajera zatytułowany „Patryota”. Wiersz jest ewidentnie prześmiewczy i dworuje sobie z jakoby anachronicznego i pociesznego patriotyzmu, a jego zwieńczeniem są mocne literacko słowa przypisywane tytułowemu "patryocie": wolę polskie gówno w polu niż fijołki w Neapolu. No, tak... To musiałaby być nieusuwalna cecha patrioty, iż mając do wyboru obiektywnie miły zapach zagranicznych (a osobliwie włoskich!) fiołków oraz obiektywnie niemiły zapach krajowego, po prostu, gówna, jak ten głupi wybierze ekskrementa. Stary Żyd kierujący wpływowym medium stawiał sprawę patriotyzmu na ostrzu noża. 

Cóż więc bardziej kompromitującego dla patriotyzmu niż jego, expressis verbis, gówniany charakter? Mój problem z wierszem młodopolskiego poety, nota bene raczej enfant terrible pisującego dzieło: "lubię, kiedy kobieta (...), jest taki, iż z ręką na sercu mogę przysiąc, że rzeczywiście wolę polskie gówno w polu niż nawet fiołki w Neapolu, choć ani przeciw uroczym fiołkom, ani południowej Italii nic nie mam. I nie jestem odosobniony w tym poczuciu, albowiem mogę przypomnieć wiersz innego młodopolaka, mianowicie Jana Kasprowicza. Tenże, skądinąd członek Ligi Narodowej, pisał melancholijny utwór pod tytułem "Wożą gnój", w którym z rozczulającą troską opisywał polskich chłopów nawożących pola naturalnym nawozem pozyskanym od zwierząt domowych. Tych samych zwierząt, z którymi w noc wigilijną dzieli się opłatkiem, czego ani w Meksyku, ani w Irlandii, ani w Tybecie, ani gdziekolwiek indziej na świecie się nie spotka. Pamiętam wiosenny dzień, gdy mieszkając w podwarszawskiej Kolonii Warszawskiej, wychodziłem z miejscowego kościoła i zaciągałem się zapachem świeżego gnoju pokrywającego okoliczne pola. Prezydent Clinton, wedle własnego świadectwa, nie zaciągał się marihuaną, a ja, owszem, zaciągałem się zwyczajnym zapachem polskich pól i popadałem w trans polskości...

Polska spsiała. Każdy dołożył swoją cegiełkę. Zaborca niszczył dawną świetność. Sanacja odlatynizowała nas. Okupanci zabijali. Komuna despirytualizowała. Liberalizm zdezorientował. Aż wstyd przyznać, lecz dotąd jesteśmy niewolnikami naszych zaborców oraz okupantów zewnętrznych i wewnętrznych. Pod każdym względem. Dawny obyczaj został zastąpiony przez melanż staroświeckich ledwie pamiętanych odruchów, komunistyczne chamstwo i nowoczesne bezguście. Historię pamiętamy w kalejdoskopowym skrócie: Mieszko - Kazimierz Wielki - Grunwald - idea jagiellońska i wschód - Sobieski pod Wiedniem - rozbiory i powstania - wojna i komuna - i wreszcie nowy, wspaniały świat... Kultura została przemieniona w zestaw lektur jeszcze znanych z nazw, ale już bez domowej recytacji poezji narodowej, bez znajomości i śpiewu pieśni polskich, bez krakowiaka i oberka na wsi oraz bez tańców dawnych w elitach społecznych, bez codziennego kultywowania zwyczajów osadzonych w spuściźnie kulturowej, jak np. używanie panieńskich form nazwisk kobiecych czy wstawanie z krzeseł na widok wchodzących do pomieszczenia niewiast.                

Mamy jednak też elementy renesansu polskości. Ciekawym zjawiskiem są przedsięwzięcia odwołujące się do dokonań polskich czynionych manu militare: grupy rekonstrukcji historycznych, inscenizacje bitew, społeczna pamięć żołnierzy wyklętych. Nieco mniej jest chyba inicjatyw sięgających do polskiej codzienności, jak towarzystwa  śpiewacze czy zespoły taneczne (a np. na Węgrzech jednym z nurtów prowadzących do orbanizmu były przecież tzw. tanchaza, domy tańca, oczywiście tradycyjnego i węgierskiego) albo grupy krajoznawcze ( w stylu tej kultywującej polskie szlaki św. Jakuba prowadzącego do Santiago de Compostela). Utrzymuje się nadal ruch pielgrzymkowy, choć można się obawiać, iż lata świetności ma za sobą, co zresztą jest ciekawym przykładem na pewną tezę. Mianowicie obawiam się, iż dla niektórych środowisk istotą patriotyzmu jest sprzeciw wobec zaprzańców lub kosmopolitów. I tak dla sympatyka PiS bardzo często szczytem patriotyzmu będzie gniew lub szyderstwo z Platformy Obywatelskiej, a dla działacza narodowego lub nacjonalisty pełną gębą sprzeciw wobec całej sceny politycznej i kontrkulturowych elitek. Oczywiście tego typu determinacja i odwaga sądów i działań jest cenna, ale zawsze trzeba pytać, co za tym stoi. Ile przeczytanych dramatów Zygmunta Krasińskiego, ile wysłuchanych pieśni Stanisława Moniuszki, ile nawiedzonych miejsc pamięci narodowej, ile dawania codziennego przykładu, że w Polsce nie mówi się weekend, ale zapiątek? Gdyby miało się okazać, że polskość jest tylko odruchem albo instynktem, to biada nam wszystkim...

Ostatnimi czasy niejako ćwiczę temat tradycji polskiej i jej wyrazu w wewnętrznych debatach środowisk organizujących Marsze Niepodległości. Zarysowują się tam trojakie stanowiska:  że cała kulturowa spuścizna narodowa winna być kultywowana i odtwarzana jako differentia specifica środowisk wiernych polskości, że naszym znakiem rozpoznawczym winny być bojowe i walczące współczesne formy przekazu w stylu "endeckiego rocka", wreszcie że winniśmy szukać podparcia w co bardziej nonkonformistycznych artystach spoza najściślejszego kręgu celebrytów z nadzieją ich pozyskania dla naszej sprawy. Długie to i nawet trudne spory, ale pokazujące też pustynię, na której się znaleźliśmy poprzez setki i dziesiątki lat żonglowania dziedzictwem narodowym.

Żonglowanie dziedzictwem nie zawsze jest zauważalne aż tak ostro, póki się znajdzie się ktoś, kto niesie w sobie pamięć kultury narodowej. Dla naszego pokolenia taką osobą był Jan Paweł II, który z pamięci, bez zająknięcia i ze znajomością szczegółu cytował literaturę, śpiewał kolejne zwrotki kolęd, przywoływał wydarzenia historyczne. Dopóki on to czynił wszystko wydawało nam się znajome, oczywiste, powtarzalne w pewnym sensie. Jednak jest inaczej, bo Karol Wojtyła był przedstawicielem bodaj ostatniego pokolenia, dla którego rzeczy oczywiste były oczywiste. Mimo jakiejś osobistej genialności chłopaka z Wadowic był on jednocześnie po prostu przedstawicielem pokolenia, które zarówno miało polskość we krwi, jak i nasiąkało kulturą narodową w domu, szkole i kościele. My jeszcze korespondujemy z tym pokoleniem, ale gdyby wyłączyć nam płytę z nagraniem papieskim i kazać nam dalej recytować Wyspiańskiego albo wyśpiewywać następną zwrotkę kolędy, to zamilklibyśmy głucho, nerwowo przypominając sobie jakieś pojedyncze słowa lub szukając odleglejszych skojarzeń. Ciągłość kulturowa została przerwana i dzisiaj przeciętny uczestnik Marszu Niepodległości gotów jest zatrzymać się na triadzie: Bóg - Honor - Ojczyzna jako na pełnym podręcznym zestawie polskości.

A przecież Polska jest bogata w kody kulturowe tworzące polonitatis splendor, ów blask polskości. Filipińczycy wieszają się na krzyżach w Wielkim Poście, bardzo elegancko, ale my mamy Gorzkie Żale - oryginalne dzieło polskie pełne ujmujących fraz, jak choćby "upał serca swego chłodzę, gdy w przepaść męki Twej schodzę". Polskie serce musi drżeć na dźwięk melodii tkliwej, bolesnej, rozciągniętej w czasie i bardzo poruszającej. Śpiew tego nabożeństwa jest obowiązkiem każdego nacjonalisty dalece bardziej niż niektóre gorące demonstracje, choć i te są całkiem do rzeczy. Jednak "katolicyzm nie jest dodatkiem do polskości, ale w znacznej mierze stanowi jej istotę" i dlatego Henryk Sienkiewicz tak trafnie odpowiadał na pytanie: "czem żyć?" - "tem, że Msza się odprawia"... Nie ma Polski bez tego, co się pije, czyli piwa, bez miodu słodkiego a idącego ku głowie, bez wódki, nawet bardziej kolorowej niż zimnej i czystej, choć i ta bardzo nam kształtuje polskość. Piękna jest opowieść francuskiego szlachcica o sarmacie, który gdzieś w Polszcze wypadł nań spomiędzy drzew, przemówił klasyczną łaciną i porwał ku dworowi, gdzie Francuza karmił i poił. Ten ciągle zachodził w głowę, w czym jest potrzebny polskiemu szlachciurze, ale na końcu zrozumiał, iż była to tylko i aż polska gościnność, w ramach której sarmata postanowił upić Francuza i przy okazji upić się wraz z nim. Polski jest też post, gdy śledź zastępuje mięsiwo, a popiół lepszy niźli tłuszcz. Mało kto tak dzisiaj pości, a przecież czterdzieści dni na wytrzeźwienie to akuratny i sposobny czas. Nacjonaliści powinni pić lepiej niż zwykli Polacy i pościć lepiej niż zwykli Polacy. Kto jest gotowy?

Nie mamy łatwo z Polską w ogóle, a w szczególności, gdy przeminęła Christianitas w Europie i era sarmacka w Polsce. Przyszła nam nowoczesność i wszystkie jej przymioty, także historyczne i ideowe. Walczyliśmy z nacierającymi zaborcami za pomocą quasi-masońskiej konstytucji majowej, uczepiliśmy się dla tego samego powodu postrewolucjonisty Napoleona z jego desakralizacją władzy i małżeństwa, walczyliśmy ręka w rękę z karbonariuszami potępianymi przez Rzym, wodzem niepodległościowym był rozwodzący się socjalista i apostata, hymnem miast łacińskiej i świętostanisławowej Gaude Mater został rewolucyjny Mazurek, orłu zabrali krzyż na koronie i dodali gwiazdy pięcioramienne bynajmniej nie komuniści, Narodowe Siły Zbrojne i harcerskie Hufce Polskie wegetowały na marginesie Polskiego Państwa Podziemnego... Ostre to ujęcie i zapewne szokujące, ale Polacy ostatnich ponad dwustu lat owe rozterki przeżywali na żywo i na poważnie. Dzisiaj patriota wściekły jest na "tuskich i komoruskich", że mu obrzydzają narodowe powstania, szarżę pod Somosierrą i Polskę dwudziestolecia... Ja jednak należę do tych, którzy muszą pamiętać, iż arcyodważna szarża ("barwny ich strój, amaranty zapięte pod szyją") była na rozkaz Cesarza przeciw katolickiej i królewskiej Hiszpanii. Należę do tych, którzy muszą pamiętać, iż założyciel mojego liceum, jeden ze 108 męczenników wojny światowej, bł. x. Kazimierz Gostyński był w latach 30tych wyrugowany ze swej szkoły za endeckie poglądy za tzw. reform jędrzejewiczowskich. Należę do tych, którzy w 80-lecie niepodległości podczas uroczystej gali teatralnej z udziałem ówczesnego premiera Buzka nie wstali na dźwięk i śpiew Pierwszej Brygady. Dokładnie rzecz biorąc, byłem jedyny na sali. I jak tu żyć?

Nie było lekko i nie jest lekko. Głosowaliśmy na śp. Lecha Kaczyńskiego w roku 2005 i byliśmy gotowi, niektórzy z oporami, głosować nań w roku 2010. Zginął na ziemi katyńskiej,  w symbolicznym miejscu i czasie. Staliśmy u jego trumny, tej wcześniej wiezionej na lawecie, którą widziała cała Polska i której znaczenie podkreślił Jarosław Marek Rymkiewicz w swym słynnym wierszu. Buntujemy się przeciw sowieckiej grandzie co do śledztwa smoleńskiego i zimnemu cynizmowi krajowych oficjeli, począwszy od Krakowskiego Przedmieścia. To jest jasne dla polskiego serca. A jednak możemy pytać, choćby cicho i delikatnie, o pozostawione elementy spuścizny. Popatrzę na trzy muzea: jedno zbudowane, jedno budowane, jedno planowane. Zbudowano Muzeum Powstania Warszawskiego, które uczyniło z powstania szczyt dwudziestowiecznej historii Polski, co jednak było i jest przedmiotem kontrowersji na serio, nie tylko w postaci twitterowych prowokacji Radka. Muzealnikami uczyniono ludzi o specyficznej formacji, których przy prawicy trzymała tylko osobista lojalność wobec prezydenta, zaś przy pierwszej okazji, jeszcze w gdy dobrze nie opadła smoleńska mgła, umknęli daleko. Wielu jest zawiedzionych taką postawą, ale czy powinna ona dziwić, gdyby chcieć wcześniej czytać książki i artykuły owych muzealników. Może nikt ich nie czytał? Buduje się Muzeum Historii Żydów Polskich. Ono się akurat buduje, w odróżnieniu od Muzeum Historii Polski lub Muzeum Jana Pawła II i Prymasa Tysiąclecia. Nikt nigdy na prawicy nie zapytał o ideowy program tego muzeum, a pewnego dnia zobaczymy je w pełnej krasie. Krasie czy szpetocie, to się jeszcze okaże... W planach pozostało Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Nie współczesnej, czyli tworzonej w tych czasach, ale nowoczesnej, czyli wyrastającej z ideologii nowoczesności. Ów fałszywy kult bożka nowoczesności zyskać ma swoją katedrę w stolicy kraju, by tam odprawiać doń modły i nieco bardziej świecko rozprawiać o napięciu między modernizmem a postmodernizmem. Klasyka jednak rozumiana jako piastowski i jagielloński romanizm i gotyk, jako barok i klasycyzm czasów królów elekcyjnych, jako styl polski starego Witkiewicza czasów rozbiorów znajdzie się poza strefą zero prostokątnego pudełka nowoczesności dużo brzydszej niż neorenesansowy pałac tuż obok.

A jednak polonitatis splendor trwa. Blask polskości oświeca nasze drogi i pozwala kroczyć w ciemnościach także naszego czasu. Jest on podniosły, gdy widzimy w apartamentach papieskich na Watykanie namalowanego, ale nie malowanego króla Sobieskiego podczas jego sławetnej wiktorii, gdy broniąc Polski przed pohańcem, broni Europy przed Turkiem. Jest on żałobny, gdy stoimy w Palmirach, jednym z najbardziej polskich spośród polskich miejsc i widzimy "te pokolenia żałobami czarne", a wśród nich Stanisława Piaseckiego  redagującego "Prosto z Mostu" i "Walkę". Jest on nabożny, gdy kroczymy po katedrze wawelskiej między grobami królów polskich, "dumając nad pomnikami sławy" i oczekując powrotu króla. Jest on radosny, gdy oglądamy komedie hrabiego Fredry, wesołego konserwatysty, Kisiela swoich czasów, zarazem przenikliwego myśliciela, jak i rozśmieszającego komediopisarza. Jest on nostalgiczny, gdy stoimy pod pomnikiem Mickiewicza wraz z jego muzą w semper fidelis Lwowie lub podnosimy głowę ku Ostrej Bramie w zawsze polskim Wilnie. Jest on waleczny, gdy wyobrażamy sobie pod Cedynią piastowskich wojów Mieszka i Czcibora rozgniatających germańskie plemię pod wodzą margrabiego Hodona podczas jego Drang nach Osten. Jest on śpiewny, gdy z wiarą w misję dziejową Polski melodyjnie i rytmicznie śpiewamy "Matko Boża nas wysłuchaj, błogosław Chrobrego miecz", mając nadzieję na wspólną wyprawę rycerzy śpiących pod Giewontem, skrzydlatych husarzy spod Kircholmu i żołnierzy Narodowego Zjednoczenia Wojskowego takich, jak sierżant Mieczysław Dziemiszkiewicz "Rój".

Bóg dał Polskę Polakom. Utrata Polski to utrata Boga. Bo kto ma, będzie mu dodane. A kto nie ma, będzie mu zabrane... To wspaniałe i straszliwe proroctwo zaczerpnięty z Biblii, choćby Wujkowej organizującej myślenie polskie przez setki lat. Czy podołamy wezwaniu? Czy utracimy Polskę i Boga, a nas diabli wezmą? Czy też ocalimy ją i uczynimy Wielką Polską? To piękna perspektywa, bo kto ma, będzie mu dodane...
Artur Zawisza
http://aniol-ave.blogspot.com/

poniedziałek, 30 lipca 2012

Dla nas po Bogu, największa miłość to Polska!

"Gdy będę w wiezieniu, a powiedzą Wam, ze Prymas zdradził sprawy Boże - nie wierzcie. Gdyby mówili, ze Prymas ma nieczyste ręce - nie wierzcie. Gdyby mówili, ze Prymas stchórzył - nie wierzcie. Gdyby mówili, ze Prymas działa przeciwko Narodowi i własnej Ojczyźnie - nie wierzcie.
Kocham Ojczyznę więcej niż własne serce i wszystko, co czynie dla Kościoła, czynie dla niej." 
Kardynał Stefan Wyszyński, Prymas Tysiąclecia Polski (Warszawa, 25 XI 1953)

PODNOSIMY SIĘ - JAK FENIKS - Z POPIOŁÓW
(...) Naród polski ma szlachetne ambicje, aby podnosić się - jak feniks - z popiołów. Przez cale dziesiątki lat wierzyliśmy nie tylko w zmartwychwstanie Chrystusa, ale i w zmartwychwstanie Ojczyzny. Wiara, że podniesione będą ciała ludzkie, jak dźwignięte było z grobu ciało Chrystusa, ta wiara wszczepiona w życie Narodu przez Kościół, budziła ambicje, iż nie można się poddać niszczycielskiemu dziełu nienawiści i owocom śmierci. Przeciwnie, trzeba podnieść czoło, dłonie i zabrać się do dzieła...
 (Warszawa, 26 IX 1972 r.)
Naród w niewoli nie przestał wierzyć w sprawiedliwość Bożą.  Wołał nieustannie, cierpliwie, wytrwale: "Przed Twe ołtarze zanosim błaganie, Ojczyznę wolna, racz nam wrócić Panie".  Ten śpiew, krzyk rozpaczy, nadziei i wiary przebijał niebiosa, mobilizował cala Polskę, rozlegał się w kraju ojczystym i na wygnaniu, w więzieniach i kopalniach.  Zewsząd podnosił się w niebo wielki potężny glos Narodu, który nie chce i nie może umrzeć, bo mu nie wolno, bo nie ma do tego prawa (...) !
 (Jasna Gora, 15 IX 1968 r.)

BROŃMY  RODZIMEJ  KULTURY!
Dla nas po Bogu, największa miłość - to Polska!
Musimy po Bogu dochować wierności przede wszystkim naszej Ojczyźnie i narodowej kulturze polskiej. Będziemy kochali wszystkich ludzi na świecie, ale w porządku miłości. Po Bogu wiec, po Jezusie Chrystusie i Matce Najświętszej, po całym ładzie Bożym, nasza miłość należy się przede wszystkim naszej Ojczyźnie, mowie, dziejom i kulturze, z której wyrastamy na polskiej ziemi. I chociażby obwieszczono na transparentach najrozmaitsze wezwania do miłowania wszystkich ludów i narodów, nie będziemy temu przeciwni, ale będziemy żądali, abyśmy mogli żyć przede wszystkim duchem, dziejami, kultura i mowa naszej polskiej ziemi, wypracowanej przez wieki życiem naszych praojców.  Stad istnieje obowiązek obrony kultury rodzimej.  (Krakow, 12 V 1974 r.)
 
CAŁYM  SERCEM  STRZEŻMY  DZIEDZICTWA  NARODU
Ogromne bogactwo wspólnoty [narodowej] stanowią dobra odziedziczone, takie jak ziemia czy kultura narodowa. Mówimy o ziemi nie tylko w sensie gleby.  Mówimy o ziemi ojczystej, rodzinnej, na której pokolenia  cale wypracowały to środowisko kulturalne, w którym żyjemy.  Ziemia ojczysta to język, mowa, literatura, sztuka, kultura twórcza, kultura obyczajowa, kultura religijna. To jest ziemia.
Gdy nam przypomina mądrość Boża: "Czyńcie sobie ziemie poddaną" (por. Rdz 1,28), chciejmy pamiętać, ze w sumieniu narodowym doniosłe znaczenie ma nasz stosunek do tych dóbr odziedziczonych przez nas.  Wypracowały je pokolenia całego milenium, pokolenia, które żyły przed nami i "uprawiały" te ziemie nie tylko w sensie rolniczym, ale w sensie rodzimej i narodowej kultury.  Glebę uprawia się bowiem nie tylko przez nawóz, ale przez miłość - przez wielka miłość do ziemi ojczystej i do wszystkiego, co ja stanowi.
 Dlatego człowiek odnosi się z ogromnym szacunkiem do swojej przeszłości, stara się ją poznać, ocenić, zrozumieć, uważa ją za swoje własne dziedzictwo, którego zdradzać nie wolno.
Trzeba się tego dziedzictwa trzymać sercem i pazurami, jak trzymał się go ongiś Drzymała, czy reymontowski Boryna, umierający na swych zagonach; jak trzyma się żołnierz w okopach, lekarz przy łóżku konającego, kapłan wśród nędzy, siwiejący mąż nauki przy swoim biurku zawalonym papierami, górnik na dnie kopalni, hutnik, stoczniowiec, każdy uczciwy człowiek, kierujący się prawym sumieniem i dobra wola.  W ten sposób, Najmilsi, powstaje świadomość służby społecznej i kształtuje się więź wspólnoty narodowej - tak iż nie czuje się wtedy kimś obcym w swojej Ojczyźnie. (Warszawa, 6 I 1981 r.)
 
OJCZYZNA  NASZA  - ZIEMIA  ŻYCIODAJNA
Ojczyzna nasza - ziemia życiodajna równin, których nam zazdroszczą inne narody, ziemia, której podglebie bogate jest w dobra naturalne, ziemia rolników - przechodzi przez wielkie przemiany. Przemiany te sprawiają, ze zagony polne pustoszeją, domostwa wyludniają się, bo młodzież odpływa, przechodząc przez szkoły miast.  Na wsi pozostają starzy rodzice. Nie są oni w stanie obsłużyć ziemi, która nadal chce żywić. 
 Naród polski, naród rolniczy, nie może całkowicie zrywać z płodną ziemią chleba. Musi wzrastać w Polsce głęboki szacunek dla pracy rolnej i dla ludu rolniczego, zajmującego się wydobywaniem chleba z serca ziemi.  Musi być utrzymana należyta proporcja miedzy praca rolna a praca przemysłową. Bo przecież ludzie pracujący w przemyśle, górnictwie, hutnictwie, pracownicy umysłowi czy fizyczni, różnego rodzaju zawody i stany, na które składa się całość służby Ojczyźnie i ludowi Bożemu - potrzebują również "chleba naszego powszedniego".
A tego chleba dotychczas w fabrykach się nie produkuje!
Można go upiec w mechanicznych piekarniach - elektrycznych czy parowych - ale produkcji ziarna systemem fabrycznym dotychczas nie wynaleziono.
 Trzeba w dalszym ciągu pokornie pochylić się nad matką żywicielką - ziemią.
Trzeba jej łono miłośnie rozorać pługami. Trzeba ją ucałować, jak całował ją umierający na zagonie Boryna... [zob. Wl. Reymont, Chlopi - przyp. red]. Trzeba z wielka czcią chodzić po Bożej ziemi, bo z tej Bożej ziemi jest zboże. A sam wyraz wskazuje, ze "zboże" oznacza "wzięte z Bożego". Chociaż jest z pracy ludzkiej, pochodzi jednak od Boga.  (Lowicz, 30 VIII 1970 r.)
 
NARÓD  BEZ  PRZESZŁOŚCI  JEST GODNY  WSPÓŁCZUCIA
Odsłaniamy w Polsce dęby tysiącletnie. Ale by mogły żyć, każda gałązka, która rodzi dziś owoc, musi wyrastać z pnia.  Podobnie jest z narodem.
Naród przyszłości, jeśli ma wydać błogosławione owoce, musi być powiązany z przeszłością przez współczesność.
 Każdy naród wyrastający ze swojej kultury dba o to, aby wypowiedzieć się w pełni treścią swego życia.  Dostrzegamy to, podziwiając stare miasta w Polsce czy w innych krajach europejskich.  Rozumiemy wartość kultury rodzimej.  Dlatego ubolewamy nad tym, ze we współczesnej architekturze tak łatwo odchodzi się od inicjatywy duchowej własnego Narodu, ułatwiając sobie życie przez reprodukcje schematów z całego świata, wskutek czego miasta zatrącają swoje rodzime oblicze. Jest to dla Narodu zjawisko tragiczne, jest ucinaniem głowy kulturze narodowej.
Chyba nie zdają sobie sprawy z tego współcześni budowniczowie, którzy poddali się chorobie szablonu i otaczają szacowne grody osiedlami, blokami i wieżowcami bez wyrazu, jakie można zobaczyć w każdym większym mieście. Budowle te nie powiedzą nic człowiekowi współczesnemu o rodzimej kulturze jego Narodu.
(...) Naród musi zachować swoją bogata przeszłość i musi się nią szczycić.
Wszystko, co o tej przeszłości mówi, ma dla młodych pokoleń znaczenie wychowawcze.
Polska bowiem ma wspaniałą przeszłość, ma swoje dzieje, kulturę, literaturę, sztukę, rzeźbę. Musimy wiec nieustannie nawiązywać do przeszłości!
Naród bez przeszłości jest godny współczucia.
Naród, który nie może nawiązać do dziejów, który nie może wypowiedzieć się zgodnie ze swoja własną duchowością - jest narodem niewolniczym.
Naród, który odcina się od historii, który się jej wstydzi, który wychowuje młode pokolenie bez powiązań historycznych - to naród renegetów!
Taki naród skazuje się dobrowolnie na śmierć, podcina korzenie własnego istnienia.
(Warszawa, 25 V 1972 r.)

http://aniol-ave.blogspot.com/

czwartek, 19 lipca 2012

Miłość Ojczyzny wg bł. ks. Sopoćko


        Przegląd Bibliografii Sługi Bożego ks. Michała Sopoćko, wydanej drukiem (ok. 205 pozycji), wskazuje na różnorodność problemów, którymi zajmował się Sługa Boży, starając się pomagać w ich rozwiązywaniu między innymi przez słowo drukowane. Tematyka wydanych pozycji wypływała w większości z doświadczenia powierzonych obowiązków, które pełnił m.in. jako kapelan wojskowy, profesor na wyższych uczelniach, wykładowca w szkołach, kursach nauczycielskich i katechetycznych, jako konferencjonista, spowiednik.
        Źródłem, z którego pochodziły wszelkie duszpasterskie poczynania - stanowiło kapłaństwo, dlatego, nawet po przejściu na emeryturę jego życie odznaczało się nieustanną działalnością apostolską w duchu "przybliżenia ludzkości do Zbawicielowych Zdrojów miłosierdzia".
        Miłość do Ojczyzny - to szczególny wyraz jego duchowości, wypływający z ducha wiary, umiłowania Boga i ludzi. Pierwsza z pozycji drukowanych nosi tytuł: "Obowiązki względem Ojczyzny" (Warszawa 1922). O postawie patriotycznej wobec Ojczyzny pisał w: "Do wszystkich komu przyszłość kraju jest droga" (Wilno 1927), oraz "O obowiązkach społecznych" (Wilno 1931). Późniejsze pozycje bezpośrednio i pośrednio, do końca życia, wskazują na prawdziwy patriotyzm jakim się odznaczał i miłość do narodu i Ojczyzny.
        Jakże proste i znamienne są słowa umieszczone na początku dziełka "O obowiązkach społecznych" - "Jak każdy kwiat ma swój zapach, owoc swój smak, a liść swój wygląd, tak każdy człowiek ma swój obowiązek: w różnych położeniach życia, w różnym wieku, bez względu na to, jakie nam miejsce, czy zajęcie Opatrzność wyznaczy, zawsze mieć będziemy jakieś zadanie do spełnienia. Każdy stan, każde powołanie ma swoje właściwe obowiązki, są jednak wspólne obowiązki dla wszystkich powołań, stanów i wieku każdego - obowiązki względem Boga, Ojczyzny, społeczeństwa i siebie samego".
        Tematyka miłości Ojczyzny nabierała szczególnego wyrazu i natężenia w chwilach niepokoju i trudnego okresu naszej historii, wskazując na źródło pomocy, jakim jest ufność w Bogu Miłosiernym. W książeczce "Miłosierdzie Boże jedyna nadzieja ludzkości" (Londyn 1949), pisze: " Miłosierdzie Boże przypomina się ludzkości zwłaszcza za dni naszych, kiedy to znaleźliśmy się na krawędzi przepaści: powszechna nienawiść i zakłamanie, niesprawiedliwość i wyzysk doszły do najwyższego stopnia. Świat nawiedziła katastrofa jakiej jeszcze od potopu nie było. Sądząc po ludzku nie widać możliwości wybrnięcia z tych nabrzmiałych trudności bez interwencji wyższej Potęgi, która tylko oczekuje ze swą Miłosierną pomocą na zwrócenie się do Niej z ufnością... Świat, skąpany w morzu cierpień, wstrząśnięty bólem doświadczeń, winien upaść do stóp Miłosiernego Zbawiciela, albowiem inaczej - jak to przypominała S. Faustyna - nie zazna uspokojenia" (s. 34).
        W pozycji "Miłosierdzie Boże w dziełach Jego", podobnie stwierdza: "Dzisiaj szatan, odwieczny wróg ludzkości, usiłuje podkopać już nie pojedyńcze dogmaty wiary, ale uderza w same fundamenty wszelkiej religii, zwalczając wprost wiarę w istnienie Boga jako Stwórcy i Pana wszechrzeczy. Wskutek tego całkowicie upada moralność, poczucie sprawiedliwości i odpowiedzialności za swe czyny. Grzechy tak się rozmnożyły, że trzeba z Izajaszem zawołać: "Wszyscy pobłądzili jak owce, każdy z nas obrócił się ku własnej drodze" (Iz 53,6). Toteż dla skuteczniejszego zwalczania najstraszniejszego wroga wszelkiej religii winniśmy ukazać światu Boga w Jego najbardziej pociągającej doskonałości odnośnej, jaką jest nieskończone miłosierdzie ... winniśmy Go wielbić prywatnie i publicznie w osobnym kulcie miłosierdzia Bożego, czyli Najmiłosierniejszego Zbawiciela". (Paryż 1967, t.IV, s.32).
        Rozważając sytuację w naszej Ojczyźnie i na świecie, jakże aktualna staje się modlitwa za Ojczyznę Sługi Bożego Ks. M. Sopoćko:
AKT POŚWIĘCENIA POLSKI MIŁOSIERDZIU BOŻEMU

        Boże Miłosierny - Stwórco Wszechświata - Boże Ojców naszych - Ojcze Przedwieczny! Spójrz okiem Miłosiernej Opatrzności Twej na wyciągnięte błagalnym gestem ręce Twojego ludu polskiego. W poczuciu naszej nędzy - z nieograniczoną ufnością uciekamy się do Twego Miłosierdzia i prosimy o łaskę przebaczenia za grzechy naszego narodu.
        W tej chwili wpatrzeni oczyma dusz naszych w Twój święty Majestat, padamy na kolana wyznając w pokorze, żeśmy prochem i nicością, a grzechy nasze bez liczby.
        Za wszystkie łaski i dary Twoje, Boże Miłosierny, myśmy Ci zapłacili zdradą Twych świętych przykazań, zdeptaniem Przenajświętszej Krwi Jezusa Chrystusa.
        Tak, Ojcze nasz, zgrzeszyliśmy i zawiniliśmy! Ale ponieważ objawiłeś nam, o Boże, że Miłosierdzie Twoje nie zna granic, przeto wołamy z ufnością: Jezu Miłosierny, Zbawicielu nasz - Miłosierdzia... Miłosierdzia... Miłosierdzia (ludzie powtarzają trzy razy), Miłosierdzia nad narodem naszym! W pokorze serca naszego Twemu sercu oddajemy na zawsze wszystkie polskie rodziny - młodzież polską - naszą ukochaną Ojczyznę. O dobry Panie Boże. Ojcze nasz, Jezu Chryste Odkupicielu i Bracie nasz, miej Miłosierdzie nad naszą Ojczyzną, naszą nędzą. Twego Miłosierdzia wzywamy, bo ono jest jedyną nadzieją naszą. Twemu Miłosierdziu polecamy i poświęcamy nasz biedny naród, skłócony nienawiścią Kaina i pychą szatana. Daj nam proszącym łaskę, byśmy zrozumieli swe posłannictwo w dziejach, byśmy poprawili się z grzechów, byśmy z całym przekonaniem i w duchu szczerości praktykowali Twoje i Kościoła Twego przykazania!
        Daj moc ducha polskim rodzicom w misji rodzicielskiej i wychowawczej. Daj młodzieży polskiej całą głębię wiary naszych praojców. Dokonując tego aktu poświęcenia i oddania Twemu Miłosierdziu, wołam: Boże, daj Ojczyźnie naszej i światu całemu tak upragniony pokój - pokój w duszy i sercach - pokój między wszystkimi narodami.
        O Jezu, w dzień przyjścia Twego nie bądź nam sędzią, ale Ojcem Miłosierdzia. (Wierni powtarzają to ostatnie zdanie).
        Miłosierdzie Boże, ufamy Tobie! (trzy razy).

 http://aniol-ave.blogspot.com/

piątek, 6 lipca 2012

Ratujmy skarby naszego narodu

Niemal przywykliśmy już do bolesnych i budzących trwogę wiadomości, mówiących o upadłości lub likwidacji naszych polskich stoczni, hut, cukrowni, fabryk i innych zakładów produkcyjnych. Ponura rzeczywistość spowszedniała nam do tego stopnia, że dzisiaj niewiele osób przejmuje się faktem, iż bezpowrotnie tracimy dobro narodowe, na które ciężko pracowały przez całe wieki pokolenia naszych praojców. Sytuacja taka powoduje oczywiście wzrost bezrobocia i pogłębia nędzę społeczeństwa. Niewykluczone, że w przyszłości los utraconych lub sprzedanych za marne grosze, a nieraz za judaszowe srebrniki zakładów pracy, podzieli ziemia ojczysta, stanowiąca największe doczesne bogactwo naszego Narodu. Zagrożone są również najdroższe wartości duchowe oraz religijne, które przez wieki formowały i kształtowały chrześcijańską tożsamość Polski. W tym czasie targowania się i kupczenia wspólnym dobrem polskiego społeczeństwa nie można zapomnieć o skarbach stanowiących fundament i bogactwo Narodu oraz decydujących o polskiej racji stanu.

Ojczyzna wspólnym dobrem Narodu

Jest sprawą oczywistą, że za dobro wspólne naszego Narodu wszyscy ponosimy odpowiedzialność przed Bogiem, historią i przyszłymi pokoleniami. Ojczyzna to nasz wspólny dom i dlatego jej bogactwo nie może stać się celem pożądania poszczególnych partii czy elit politycznych. Jeżeli dorobek materialny Narodu zostanie rozgrabiony oraz roztrwoniony w wyniku korupcji i prywaty, wynikającej z partyjnych układów lub partykularnych interesów, które często dla kamuflażu nazywa się prywatyzacją, to wówczas utracimy wszystko, bo z biedakiem i nędzarzem Europy tak naprawdę nikt się nie będzie liczył. W trudnych sytuacjach stwierdzamy, że historia jest nauczycielką życia.
Dlatego w tym szczególnym czasie należy przywołać prorocze słowa wybitnego polskiego kaznodziei księdza Piotra Skargi, który przed wiekami, widząc niebezpieczeństwo grożące Ojczyźnie, błagał i upominał Polaków, aby nie niszczyli dobra wspólnego Narodu przez sprzedajność, prywatę, a także przez sprzeniewierzanie się podstawowym wartościom moralnym: "Najmilszy okręt ojczyzny naszej wszystkich nas niesie, wszystko w nim mamy, co mamy. Gdy się z okrętem źle dzieje, gdy dziur jego nie zatykamy, gdy wody z niego nie wylewamy, gdy się o zatrzymanie jego nie staramy, gdy dla bezpieczności jego wszystkim, co w domu jest, nie pogardzamy: zatonie, i z nim my sami poginiemy (...). Gdy okręt tonie, a wiatry go przewracają, głupi tłomoczki i skrzynki swoje opatruje i na nich leży, a do obrony okrętu nie idzie (...). Bo gdy okręt obrony nie ma, i on ze wszystkim, co zebrał, utonąć musi".
Zatem Ojczyzna nasza, najdroższa Matka domaga się ofiary i miłości. Już starożytni prawdę tę znali i rozumieli. Świadczą o tym słowa filozofa i myśliciela rzymskiego Cycerona, który twierdził, że "drodzy są rodzice, dzieci, krewni, domownicy, ale miłość do wszystkich zawarła w sobie ojczyzna".

Polska zawsze Bogu wierna

Jest rzeczą powszechnie znaną, że państwo polskie było silne wtedy, kiedy posiadało mocne duchowe i materialne podstawy swojego istnienia. Zaliczyć do nich należy przestrzeganie niezmiennych, uniwersalnych wartości moralnych wynikających z wyznawanej religii katolickiej, a także troskę o majątek narodowy stanowiący owoc pracy wielu pokoleń naszych rodaków. Wzrastanie i rozwijanie Narodu Polskiego od ponad tysiąca lat w tradycji oraz kulturze chrześcijańskiej sprawiło, iż wartości ewangeliczne głęboko zakorzeniły się w duchowym skarbcu naszego społeczeństwa i są jego wielkim bogactwem. Dzięki nim zaistniała nierozerwalna więź między sprawami narodowymi i religijnymi. Ta równoległość rozwoju Narodu i Kościoła szczególnie się pogłębiła w czasie ostatniej wojny i ugruntowała po jej zakończeniu, pozwalając Narodowi katolickiemu stawić skutecznie czoła planowanej przez komunistów ateizacji społeczeństwa. Wspólne cierpienie i borykanie się duchowieństwa oraz osób świeckich z trudnymi warunkami życia zbliżało ludzi do siebie, a także sprawiało, że zawsze dostrzegali oni w Kościele przyjaciela i sojusznika. Znaczenie tego współdziałania potrafili zauważyć i docenić nawet najwięksi przeciwnicy Kościoła i Narodu Polskiego. Należał do nich niewątpliwie hitlerowski gubernator Krakowa H. Frank, który twierdził, iż Kościół dzieląc tragiczne losy Narodu stanowił dla Polaków silne oparcie moralne w różnorakich cierpieniach okresu ostatniej wojny. W swoich przemyśleniach Frank doszedł do wniosku, że "Kościół jest dla umysłów ludzkich centralnym punktem zbornym, który promieniuje stale w milczeniu i spełnia przez to funkcje jakoby wiecznego światła. Gdy wszystkie światła dla Polski zgasły, to wtedy zawsze jeszcze była Święta z Częstochowy i Kościół".
W ciągu minionych wieków, regułą stała się zasada, która objawiała się w tym, że kiedy Narodowi było dobrze, to wówczas religia cieszyła się wolnością: i odwrotnie - kiedy religia była uciskana oraz prześladowana, to tak samo i Naród nie posiadał elementarnej wolności. Nie trudno zatem odgadnąć i przewidzieć, jakie cele chcą osiągnąć ludzie, starający się obecnie poprzez ataki na religię oraz Kościół katolicki osłabić za wszelką cenę ducha religijnego naszego Narodu. Działania te mają podważyć zaufanie wiernych do duchowieństwa i ostatecznie zmierzają do niszczenia wiary ojców. Zwalczające religię katolicką siły, posiadając olbrzymie zaplecze finansowe, dzięki poparciu różnych środowisk antypolskich i antykatolickich, próbują przerwać chrześcijańską świadomość Narodu, a następnie zniszczyć jego tożsamość, aby Naród przestał być tym, czym był przez ponad tysiąc lat. Przed zagrożeniem tym ostrzegał już przed laty, walczący skutecznie z bezbożnym systemem totalitarnym ks. arcybiskup Ignacy Tokarczuk, który mówił, że wrogowie Narodu Polskiego chcą odebrać mu największy skarb, jakim jest wiara w Boga. Dlatego, zdaniem arcybiskupa, budowanie przyszłości Polski, uwolnionej z totalitarnego zniewolenia, powinno opierać się na Dekalogu, bo wtedy nasz Naród będzie mógł przetrwać najtrudniejsze doświadczenia i oprze się wewnętrznym, a także zewnętrznym zagrożeniom: "Historia nasza jest przesiąknięta Bogiem i czcią do Boga. Ateiści chcieliby tego Boga z historii narodu wyrwać. A wyrwanie Boga z naszej historii to równocześnie przekreślenie jego historii. Naród wtedy przestałby być tym czym był i straciłby swoją tożsamość. I dlatego naród czuje to instynktownie i tak bardzo broni swojej wiary, która przenika tę historię do głębi".
Nie da się zatem ukryć, iż nieprzyjacielem Narodu Polskiego jest ten, kto stara się za wszelką cenę niszczyć autorytet moralny Kościoła oraz chce osłabić wiarę Narodu poprzez celowe ośmieszanie duchowieństwa, religii katolickiej, a także przez eliminowanie z życia publicznego Polaków uniwersalnych wartości moralnych wynikających z Dekalogu.

Ziemia ojczysta bogactwem Narodu

Od pewnego czasu w niektórych liczących się kołach politycznych sprawujących władzę w kraju obserwujemy niemal lekceważący stosunek do głębokiego przywiązania Polaków do ziemi ojczystej. A przecież zawsze stanowiła ona niezmiernie cenny skarb doczesny dla całego Narodu Polskiego, gdyż dawała chleb społeczeństwu i na niej powstawały fabryki, stocznie oraz inne zakłady produkcyjne, dające pracę, która jest źródłem utrzymania. Dla polskiego chłopa Ojczyzna to była właśnie ukochana ziemia rodzinna, od wieków pielęgnowana rękami praojców: użyźniana potem, krwią i prochami przodków - jedyna żywicielka naszego Narodu. To była rodzinna zagroda - ojciec, matka, dzieci; to wioska z chatami krytymi strzechą, nad którymi czuwał Chrystus obecny w parafialnym kościele; to głos dzwonu wołającego: "Na Anioł Pański biją dzwony, niech będzie Chrystus pochwalony".
Znaczenie tego przywiązania do ziemi ojczystej podkreślił Ojciec Święty Jan Paweł II, przemawiając do rolników w Krośnie: "Pragnę oddać hołd miłości rolnika do ziemi, bo ta miłość zawsze stanowiła mocny filar, na którym opierała się narodowa tożsamość. W chwilach wielkich zagrożeń, w momentach najbardziej dramatycznych w dziejach narodu ta miłość i przywiązanie do ziemi okazywały się niezmiernie ważne w zmaganiu o przetrwanie. (...) Pozostańcie wierni tradycjom waszych praojców".
Dzisiaj niestety ten skarb chce się wydrzeć Narodowi poprzez stwarzanie warunków gospodarczych, w których uprawa ziemi nie daje perspektyw utrzymania i godnego życia. A przecież każdy naród, który chce istnieć, rozwijać się i budować swoją przyszłość musi mieć liczną społeczność rolniczą. Ona bowiem przywiązuje go do ziemi i zakorzenia w niej. Nie zrobią tego urzędnicy państwowi, którzy, ze względu na rodzaj wykonywanej pracy, nie czują więzi z ziemią i dlatego często jest im obojętne, w jakiej części kraju będą pracować. Natomiast rolnicy mocno przywiązani do ziemi wiążą Naród z ziemią ojczystą, gdyż mają głęboką świadomość, iż uprawiana przez nich rola jest od wieków żywicielką naszego Narodu, a oni sami są kontynuatorami dzieła tworzonego z ogromnym poświęceniem przez wiele chłopskich pokoleń.
Wiedzą dobrze o tej prawdzie politycy żydowscy i starają się ją z żelazną konsekwencją wprowadzać w życie w swoim kraju. Naród izraelski, nie mający tradycji rolniczych, obecnie wkłada wiele trudu i pieniędzy, aby jak najbardziej powiększyć liczbę osadników rodzimych zajmujących się rolnictwem. Przecież o wiele łatwiej byłoby Izraelowi sprowadzić potrzebną żywność, niż ponosić olbrzymie koszty niezbędne dla rolniczego zagospodarowania własnych terenów. A jednak starania te są kontynuowane po to, by lepiej zakorzenić cały naród. W tym procesie niezastąpioną rolę odgrywa właśnie społeczność rolnicza, gdyż bez niej naród jest tylko lotnym piaskiem, który może zdmuchnąć nawałnica dziejowa. Znany duszpasterz ludzi wsi ks. arcybiskup Tokarczuk uważa, że "jest jakiś bardzo bliski, nierozerwalny związek każdego narodu z ziemią. Naród zapuszcza w ziemię swoje korzenie, czerpie z niej siły, wszystko z niej czerpie. Jest ona ciągle źródłem jakiegoś odradzania się moralnego. (...) Dlatego też ziemia dobrze uprawiana, dobrze utrzymana, jest siłą narodu".

Czy Polska musi być unijną papugą?

Przedstawione zagrożenia, odnoszące się do naszych najdroższych skarbów narodowych, są bardzo poważne, gdyż dotyczą podstaw duchowych i materialnych, warunkujących istnienie oraz właściwe funkcjonowanie Narodu. Przecież wiara ojców, chrześcijańska kultura i tradycja, majątek narodowy, a także ziemia ojczysta to najcenniejsze skarby Narodu.
Zdziwienie budzi fakt, że w mass mediach tak niewiele mówi się dzisiaj o patriotyzmie, o umiłowaniu Boga i Ojczyzny; że tak anemicznie zachęca się do szacunku wobec tego, co polskie, a tak często bezkrytycznie zachwala się to, co obce. Niektórzy politycy, dziennikarze i redaktorzy stali się wręcz etatowymi klakierami i mistrzami propagandy prounijnej. Zaczyna to niekiedy przypominać czasy, kiedy za wszelką cenę próbowano przekonać Polaków do wielkiej miłości wobec "potężnego, bogatego i silnego Brata ze Wschodu".
Pewne sposoby życia i myślenia dobre dla jednych, niekoniecznie muszą nas zadowalać i nam odpowiadać. Przecież nie musimy być papugą innych narodów. Wieszcz narodowy Adam Mickiewicz bolał nad tym, że w niechlubnej przeszłości Ojczyzny pewna grupa ludzi, zachwycając się obcymi wzorcami, próbowała narzucić je Polakom, nie licząc się zbytnio z ich rodzimą religią, kulturą i tradycją.
Niech fragment z I rozdziału "Pana Tadeusza" będzie okazją do refleksji i ostudzi nieco zapędy osób, które gotowe są oddać wszystko za miskę unijnej soczewicy, zapominając niejednokrotnie o ratowaniu skarbów własnego Narodu:
Ach, ja pamiętam czasy, kiedy do Ojczyzny/ Pierwszy raz zawitała moda francuszczyzny!/ Gdy raptem paniczyki młode z cudzych krajów/ Wtargnęli do nas hordą gorszą od Nogajów,/ Prześladując w Ojczyźnie Boga, przodków wiarę,/ Prawa i obyczaje, nawet suknie stare./ Żałośnie było widzieć wyżółkłych młokosów,/ Gadających przez nosy, a często bez nosów,/ Opatrzonych w broszurki i w różne gazety,/ Głoszących nowe wiary, prawa, toalety./ Miała nad umysłami wielką moc ta tłuszcza;/ Bo Pan Bóg, kiedy karę na naród przepuszcza,/ Odbiera naprzód rozum od obywateli./ I tak mędrsi fircykom oprzeć się nie śmieli.




Ks. Witold Jedynak, Nasz Dziennik, 2002-08-14

http://aniol-ave.blogspot.com/

sobota, 30 czerwca 2012

Potrzeba publicznego wynagrodzenia za grzechy Polski


Począwszy od katedry uniwersyteckiej, a skończywszy na żebraku, wszystkie klasy ludzi oddają się rozpuście w sposób przerażający: starzy, młodzi (...)
Rozalia Celakówna – mistyczka z Podhala, ur. w 1901 r., wobec, której toczy się proces beatyfikacyjny. Większość swego życia zawodowego przepracowała w krakowskim Szpitalu Św. Łazarza na oddziale chorób skórnowenerycznych, gdzie wiele pacjentek stanowiły prostytutki. Rozalia Celak spisywała swe „Wyznania z przeżyć wewnętrznych”, które zawierają opis jej życia codziennego, jak i wizji, doznań mistycznych oraz rozmów z Bogiem. Proces beatyfikacyjny dopiero się toczy, dlatego miejmy na uwadze, że jej prywatne objawienia nie są zatwierdzone przez Kościół. Aczkolwiek wspominam o nich, gdyż wyznania Rozalii wiele mówią o Polakach lat 30-tych. Rozalia Celak przewidziała II wojnę światową. Dodam, że na zlecenie Prymasa Hlonda była badana przez psychiatrę, który orzekł, że jest całkowicie zdrowa.
Według jej notatek i pism Jezus wielokrotnie mówił Rozalii Celak o grzechach popełnianych przez Polaków:
„Naród Polski popełnia straszne grzechy i zbrodnie, a najstraszniejsze z nich są grzechy nieczyste, morderstwa i wiele innych grzechów.”- str. 40 „Wyznań...”, Wydawnictwo WAM – Księża Jezuici 2007.
„Straszne są grzechy Narodu Polskiego. Bóg chce go ukarać. (...) Strasznie ranią Moje Najświętsze Serce grzechy nieczyste.”- str. 70 „Wyznań...”
„Popatrz dziecko, jak straszną zniewagę i ból zadają mi grzechy nieczyste, morderstwa (dzieci) i straszna nienawiść, która nie wie, co to jest miłość bliźniego.”- str. 302 „Wyznań...”
Sama Rozalia tak pisała:
„Począwszy od katedry uniwersyteckiej, a skończywszy na żebraku, wszystkie klasy ludzi oddają się rozpuście w sposób przerażający: starzy, młodzi, ba, nawet dzieci – czternastoletnie dziewczynki lub chłopcy uprawiają nierząd! O Boże, jakież to straszne! Proletariat bierze przykład z kapitalistów, z ludzi z wyższym wykształceniem. (...) - str. 132 „Wyznań...”
„Przyczyną wielkich nieszczęść i klęsk materialnych jest życie zmysłowe, niemoralne, nie tylko poszczególnych jednostek, rodzin, ale całych narodów” - str. 138 „Wyznań...”
„Polacy pod względem zezwierzęcenia przewyższyli wszystkie narody – nie tylko europejskie, ale całego świata. (...) Polacy zaliczają się do katolików (...), ale pod względem obyczajów są dzikimi ludźmi dwudziestego wieku w państwie cywilizowanym, i to w Polsce, która była nazwana przedmurzem chrześcijaństwa (...) - str. 303 „Wyznań...”
„Najwięcej zawiniły przed Panem Bogiem władze – ich zły przykład, lecz to mało tak powiedzieć – ich zwierzęce życie sprowadziło na cały kraj i naród tak straszne nieszczęście. Dlaczego nasz Episkopat tak tolerował te rzeczy? Dlaczego nasi biskupi i kapłani milczeli? Nie znalazł się ani jeden taki Piotr Skarga, który by Prezydentowi naszej Rzeczypospolitej wytknął jego występki, i w ogóle całemu Rządowi, bo tam – od pierwszego do ostatniego – prawie wszyscy tacy byli do ostatniej chwili. Pan Jezus z większym wstrętem odwracał się od rządu Polskiego niż od Heroda, bo tam popełniano straszne, przerażające grzechy nieczyste, Warszawa to gorsze miasto niż Sodoma. - str. 292 „Wyznań...”
Redakcja dodała do tego fragmentu przypis o prostytucji w Warszawie. Według czasopisma „Myśl Narodowa”, na którą powołuje się redakcja, mnożyły się w Warszawie domy publiczne, nawet w sąsiedztwie szkół. Podobno w latach 20-tych szacowano liczbę legalnych prostytutek w Warszawie na 10.000 i drugie tyle nielegalnych. (Zarejestrowanych w Urzędzie Obyczajowym było dużo mniej.)
Gdyby przyjąć, że 1 prostytutka przyjmowała tylko 50 klientów miesięcznie, to otrzymamy ogromną liczbę : 20.000 x 50 x 12 miesięcy = 12 milionów klientów rocznie. A Warszawa liczyła w 1938 r. około 1.295.000 mieszkańców. Albo podane dane są błędne, albo zjawisko prostytucji było tak powszechne, jak dzisiaj żebractwo a mężczyźni chodzili do burdeli, jak do baru.
Tak, czy inaczej, według słów Rozalii straszny był upadek moralności w społeczeństwie polskim okresu międzywojennego. Rozpusta, nieczystość i nierząd na każdym rogu, od proletariatu po klasę polityczną. Według jej „Wyznań...” wojna była karą i rodzajem pokuty, oczyszczenia.


 http://maciej.nowyekran.pl/

http://aniol-ave.blogspot.com/

czwartek, 17 maja 2012

Niezwykle aktualne słowa kard. Augusta Hlonda, Prymasa Polski

1. Państwo liberalne
W pojęciu liberalnym państwo nie uznaje Boga, nie liczy się z Nim pod żadnym względem, nie przyjmuje Jego praw etycznych, nie zważa na Jego religię, czyli jest zasadniczo bezwyznaniowe. Zwykle posuwa się dalej, staje się bezbożne… wykreśla Boga z Konstytucji, ruguje ze szkoły, wyrzuca z ustawodawstwa, a nawet kult Jego i wiarę prześladuje.

2. Modlitwa
Polska nie zwycięży bronią, ale modlitwą, pokutą, wielką miłością bliźniego i Różańcem. Trzeba ufać i modlić się. Jedyną broń, której Polska używając odniesie zwycięstwo – jest Różaniec. On tylko uratuje Polskę od tych strasznych chwil, jakimi może narody będą karane za swą niewierność względem Boga. Polska będzie pierwsza, która dozna opieki Matki Bożej. Maryja obroni świat od zagłady zupełnej. Całym sercem wszyscy niech się zwracają z prośbą do Matki Najświętszej o pomoc i opiekę pod jej płaszczem. Nastąpi wielki triumf Serca Matki Bożej, po którym dopiero zakróluje Zbawiciel nad światem przez Polskę.

3. Upadek wiary i moralności
Jesteśmy świadkami zaciętej walki między państwem Bożym a państwem szatana. Wprawdzie walka ta stale się toczy bez zawieszenia broni, walka najdłuższa i najpowszechniejsza. Dziś jednak na oczach naszych toczy się ona tak zawzięcie jak nigdy. Z jednej strony odbywa się zdobywczy pochód Królestwa Chrystusowego, z drugiej zaś strony ciąży nad światem łapa szatana, tak zachłannie i perfidnie, jak to jeszcze nigdy nie bywało. Nowoczesne pogaństwo, opętane jakby kultem demona, odrzuciło wszelkie idee moralne, wymazało pojęcie człowieczeństwa. Upaja się wizją społeczeństwa, w którym już nie rozbrzmiewa imię Boże, a w którym pojęcie religii i moralności chrześcijańskiej są wytępione bezpowrotnie. Wyniki tej rozgrywki pomiędzy państwem Bożym a państwem szatana nie nastręcza wątpliwości. Kościół ma zapewnione zwycięstwo: “Bramy piekielne nie przemogą go” [Mt 16, 18]. Chodzi tylko o to, by każdy człowiek rzucił na szalę tego zwycięstwa zasługę swego moralnego czynu. Jeśli kto, to zwłaszcza my, kapłani Chrystusowcy, winniśmy w tej decydującej walce stanąć w pierwszych szeregach. Od nas zależy, by godzinę triumfu przyśpieszyć. Każdy z nas w tym boju ma wyznaczone stanowisko. Kto na wyznaczonym swoim posterunku nie daje z siebie wszystkiego, jest zdrajcą sprawy Bożej i naraża na niebezpieczeństwo innych. Kto zaś z tej walki z wygodnictwa się usuwa, jest dezerterem z szeregów oficerskich Chrystusa.

4. Maryja zwycięży
Nie traćcie nadziei. Lecz zwycięstwo jeśli przyjdzie – będzie to zwycięstwo Najświętszej Maryi Panny. W tej walce, która się toczy między gromadą szatanów i Chrystusem, tych, którzy wierzą, że są wezwani, odwoła do nieba i będzie, jak chce sam Bóg. Walczcie z ufnością. Pod opieką błogosławionej Maryi Dziewicy pracujcie… Zwycięstwo wasze jest pewne. Niepokalana dopomoże wam do zwycięstwa.

środa, 18 kwietnia 2012

Zniszczmy obraz bestii

 Moje kapłańskie listy do Ojca Świętego, arcybiskupów, biskupów, polityków i dziennikarzy…” – ks. Henryk Łuczak

Współczesna Europa jest w znacznej części zdechrystianizowana i ulega przybierającej na sile “bestialskiej nawałnicy”, która bezcześci wszystko, co w człowieku – jako “ikonie Boga” – jest święte. Wpływowi “szaleńcy” ideologiczni i polityczni starają się za wszelką cenę wypędzić Chrystusa z umysłów dzisiejszych Europejczyków w przeświadczeniu, że jest to konieczny warunek wyplenienia zła z ziemi i uczynienia z niej wymarzonego “raju bez Boga”. Należy bardzo poważnie potraktować ostrzeżenie Benedykta XVI, który wypowiedział prorocze słowa: “Usuwając Boga z powierzchni ziemi, zapala się na niej piekło”. Czy to przypadek, że w obecnej cywilizacji znaczonej ateizmem i pieczęcią Antychrysta zwierze stało się święte, natomiast człowiek przeistacza się w istotę, którą można na różne sposoby profanować?

Polska przynależy do Europy, która od trzech stuleci odrywa się coraz skuteczniej od swych korzeni antycznych i chrześcijańskich. Szaleńcy ideologiczni przypuścili zdecydowany atak na Polskę, by zaszczepić w niej wielorakie wynaturzenia moralne, polityczne i kulturalne, bo zgodnie z ich zamysłami musi być ona wykorzystana w realizacji globalistycznej utopii. Polski Naród, zmaltretowany i osłabiony przez komunizm narzucony mu przy użyciu bagnetów, przejawia niejednokrotnie brak odporności intelektualnej i moralnej, wskutek czego w zastraszającym tempie “dziczeją dusze” Polaków.

Opamiętajcie się, Rodacy!
Nie adorujcie “obrazu” apokaliptycznej Bestii!
Nie ulegajcie pochlebcom nikczemnej rozpaczy!
Nie wypędzajcie Chrystusa z polskiej ziemi!

Wdzięk europejskiej ogłady

Czcigodny Księże Arcybiskupie! Niepokoi mnie jedna rzecz. Ksiądz Arcybiskup posiadł wdzięk europejskiej ogłady, o czym świadczy sposób posługiwania się kunsztowną tonacją głosu, umiejętność roztaczania wokół siebie uroków swego intelektu i zamieszczanie na łamach liberalno-laicyzujących czasopism tekstów pisanych w duchu modernistyczno-liberalnego światopoglądu. Wydaje mi się, że hierarcha, stanowiący “wielką nadzieję nowej wiary”, nie powinien interesować się jedynie katolewicą, lecz musi poczuwać się do osobistej odpowiedzialności za prawowiernych katolików, oczekujących od niego właściwych pouczeń, elementarnej wyrozumiałości i niekłamanej życzliwości. A jednak na co dzień spotykam osoby, które gorszą się tym, co Ksiądz Arcybiskup mówi w mediach, w jakim stylu pełni swoją posługę pasterską w Kościele polskim, jak traktuje “moherowe berety”. Nie potrafię uspokoić ich rozżalonych serc. W dyskusjach z nimi czuję się bezsilny, niepewny w udzieleniu odpowiedzi na prowokujące pytania, pozbawiony rzeczowych argumentów. Czyżby mnie zdeformowali moi profesorowie i mistrzowie uniwersyteccy? A może powinienem ograniczyć się do korzystania z najważniejszego prawa, które obecnie gwarantuje się księżom – prawa do milczenia? W imię jakich racji mam odrzucić to, co przejąłem z nauczania ks. kard. Stefana Wyszyńskiego – Prymasa Tysiąclecia, który miłował “do szaleństwa” nie tylko Kościół, lecz także Polskę? Szanuję autorytet moralny, którym Ksiądz Arcybiskup cieszy się ze względu na posłannictwo pełnione w Kościele partykularnym. Nie lekceważę faktu, że każdy Pasterz – będąc wybrany do pasienia owczarni Pańskiej – jest sługą Chrystusa i włodarzem tajemnic Bożych, co określa jego styl duszpasterzowania. Akceptuję wyrażane obecnie żądanie, by w naszym czasie biskup pouczał, jak należy oceniać w myśl nauki Kościoła osobę ludzką razem z jej wolnością, społeczność świecką z jej prawami i stanami, wychowanie potomstwa, pracę i wypoczynek, wiedzę i wynalazki techniczne, nędzę i nadmiar dóbr. Powinien również przedstawiać zasady rozwiązywania najbardziej doniosłych zagadnień dotyczących posiadania, wzrostu i należytego rozdziału dóbr materialnych, pokoju i wojny oraz braterskiego współżycia wszystkich narodów. Przeciwstawiam się każdemu, kto próbuje podważać sens urzędu apostolskiego ze względów politycznych i lekceważyć biskupa w imię poprawności politycznej. Należy wszystkim biskupom okazywać cześć i posłuszeństwo w wierze, jeśli trwają w łączności z papieżem – zastępcą Chrystusa na ziemi.

   Mądre jest to stwierdzenie! Powołaniem pewnych osób jest sprawianie innym bólu – bólu oczyszczającego i owocującego wewnętrznym pokojem. W tym wypadku bardzo znamienne było postępowanie i nauczania “największego spośród narodzonych z niewiast” – Jana Chrzciciela. Wypowiadał się w sposób bezpośredni, zdecydowany i ostry, co słuchaczy doprowadzało wprost do “kryzysu” spowodowanego przez dogłębnie poruszone serce i odpowiedzi wyrażonej w “tak” lub “nie”. Ojciec Pio, święty stygmatyk, niejednokrotnie sprawiał ból swoim penitentom, którzy najpierw wylewali gorzkie łzy, a potem odradzali się duchowo i zmieniali swoje życie. Nie udało mi się jednak spotkać nikogo, kto by uspokoił się wewnętrznie pod wpływem słów wypowiadanych publicznie przez Księdza Arcybiskupa. I to mnie bardzo niepokoi i zasmuca. Bardzo często otrzymuje telefony i muszę odpowiadać na pytanie, których nie chciałbym nigdy usłyszeć. Zadają je ludzie inteligentni, zaangażowani w życia Kościoła, dumni z naszej Ojczyzny. Przychodzą do mnie starsze osoby w moherowych beretach, by się wyżalić z powodu aroganckich pouczeń, jakie słyszą z ust Księdza Arcybiskupa. Czują się lekceważone. Nie rozumieją stawianych im zarzutów. Boleją nad tym, że w ustroju demokratycznym ogranicza się ich prawo do swobodnego wyrażania swoich przekonań, opinii, niepokojów. Prowadzę trudne i rzeczowe dyskusje z wieloma naszymi parafianami, którzy przynoszą mi teksty publikowane przez znanych i cenionych autorów katolickich – oburzonych i zgorszonych tym, co mówi, pisze i czyni Hierarcha patronujący “oświeconym elitom”, zauroczonym fenomenem michnikowszczyzny. Sytuacja, w jakiej niespodziewanie znalazłem się, zmusza mnie do głębszego przemyślenia tego, co aktualnie dokonuje się w polskiej rzeczywistości religijnej, społecznej i politycznej.

   Czytam zatem różne książki w języku polskim i włoskim. Kupuję każda czasopismo, w którym znajduję teksty ks. arcybiskupa Stanisław Wielgusa, o. prof. Mieczysława Alberta Krąpca, ks. prof. Czesława Bartnika, bo – jak sądzę – trudno podważyć ich dorobek naukowy i dostrzegać u nich “zawężenie horyzontów intelektualnych”. Prowadzą szczere rozmowy ze znanymi osobami, które analizują od lat taktykę, jaką posługują się w swej działalności “przefarbowane lisy” i aroganccy libertyni. Czy to oznacza, że podążam drogą wiodącą do “ciemnogrodu”? Pragnę być szczery! W wielu przypadkach przyznaję rację Rodakom, którzy oceniają krytycznie pewne wypowiedzi i publiczne wystąpienia Księdza Arcybiskupa. Muszę to czynić, bo w ostatnim czasie coraz bardziej “otwierają mi się oczy” w związku z rzetelnym studiowaniem pisanych z proroczym gniewem i żarem książek, w których znani autorzy piętnują fałszywą odnowę w Kościele oraz ukazują istotne przyczyny powiększającej się ciągle liczby pustych świątyń. Moja śmiałość jest tym większa, że Ksiądz Arcybiskup – jak się przypadkowo dowiedziałem – nie odbył regularnych studiów na żadnej słynnej uczelni zagranicznej ani nie prowadził wykładów na renomowanym uniwersytecie katolickim, ani nie opublikował znaczącej pozycji naukowej z zakresu filozofii czy teologii. Artykuły zamieszczane na łamach “Gazety Wyborczej” nie mają nic wspólnego z ukazywaniem nadprzyrodzonego charakteru nauki katolickiej i nie poszerzają moich horyzontów intelektualnych, stąd nie biorę ich w ogóle do ręki. Zapamiętałem prowokującą wypowiedz Eugeniusza Ionesco, jednego z ojców teatru absurdu: “W jednym z kościołów słyszałem takie oto słowa księdza: “Cieszmy się wspólnie, uściskajmy sobie wzajemnie ręce… Jezus serdecznie życzy wam: miłego dnia, dobrego dnia! Jeszcze trochę, a na Komunię będzie się urządzało bar z chlebem i winem, serwowało kanapki i Beaujolais (…). Nic nam już nie pozostaje, nic stałego, wszystko jest w ruchu. A przecież nam potrzebna jest skała”. Benedykt XVI, odnosząc się do tej wypowiedzi, stwierdził: “Myślę, że jeśli będziemy słuchać tych głosów, ludzi świadomych, że żyją w tym świecie, wówczas jasno zrozumiemy, że nie można służyć temu światu przez zwykłe, banalne dostosowanie się do niego. Świat nie potrzebuje konsensusu, potrzebne są mu transformacja i ewangeliczny radykalizm”. Ludzie “potrzebują skały”, Księże Arcybiskupie!

Nie wolno powodować chaosu w ich umysłach i sercach!
Nie wolno niszczyć w nich miłości do prawdy!
Nie wolno narzucać im fałszywych dogmatyzmów libertyńskich!

   Biorę po raz kolejny do ręki książki Dietricha von Hildebranda, jednego z największych współczesnych etyków i eksperta Vaticanum II. Pius XII uważał go za Doktora Kościoła XX wieku. Poszukuję w jego dziełach odpowiedzi na dręczące mnie pytania, jakie stawiam sobie w związku z postępowaniem duchownych, którzy zatracają poczucie tego, co nadprzyrodzone, i fałszują prawdziwego ducha Chrystusa, Ewangelii i Kościoła. Sądzę, że ponoszą oni w znacznym stopniu odpowiedzialność za to, na co Paweł VI uskarżał się w jednej z alokucji: “Spodziewaliśmy się po Soborze wiosny, a przyszła burza; spodziewaliśmy się odrodzenia, a przyszło samozniszczenie Kościoła”. Jakże boleśnie brzmi to wyznanie! Dietrich von Hildebrand wręcz twierdzi, że dostrzega się w dzisiejszym Kościele nadzwyczaj sprawnie zorganizowaną “piątą kolumnę”. Tworzą ją biskupi, księża, teologowie, którzy utracili wiarę, ale nie występują otwarcie z Kościoła, lecz pozują na jego “wybawców” w nowoczesnym świecie. Posiadają specyficzną inteligencję, które – w odróżnieniu od prawdziwej inteligencji – trafnie nazywa się przebiegłością i wyrachowaniem. Zajmując eksponowane urzędy w Kościele, konspirują pod sztandarem reform i postępu w celu zniszczenia go od wewnątrz. Autor wyraża swoje oburzenie w jednoznacznie brzmiących słowach: “Jest jednak rzeczą niepojętą, że konspiracja ta istnieje w Kościele i że są biskupi, kardynałowie, a przede wszystkim księża i zakonnicy, którzy przyjmują rolę Judaszy”. Dietrich von Hildebrand zwraca uwagę na jedną z najbardziej przerażających chorób szerzących się w Kościele, jaką jest letarg strażników wiary. Ma na myśli liczną grupę biskupów prowadzących strusią politykę, bo się boją bardziej ludzi niż Boga. Nie czynią właściwego użytku ze swego autorytetu, gdyż środki masowego przekazu mogły by ich okrzyczeć mianem ludzi średniowiecza, małodusznych, reakcyjnych. Ulegają zatem duchowi świata i przymykają oczy na upowszechnianie heretyckich poglądów przez popularnych teologów, na propagowanie jawnej niemoralności, na bluźniercze deformacje kultu chrześcijańskiego. Z drugiej zaś strony, zajmują rygorystycznie autorytatywną postawę wobec wiernych, walczących o zachowanie nieskażonej wiary. Jest bardzo źle, jeśli biskup podaje jako mądrość coś, co tak naprawdę stanowi tajemnicę zła. Czyż hierarchowie nie są zobowiązani dochować wierności prawdziwej nauce Kościoła i szanować świętą prostotę wiary? Zrobiło na mnie ogromne wrażenie wystąpienie austriackiego kard. Christopha Schönborna na spotkaniu biskupów Europy w 2008 roku. Wspomniał o ogromnym osamotnieniu, jakie Paweł VI przeżywał po ogłoszeniu encykliki “Humanae Vitae”, w której bronił życia jako wielkiego daru Boga. Nie tylko wyśmiewali go wrogowie moralności ewangelicznej, lecz także zlekceważyli encyklikę biskupi europejscy. Zabrakło im odwagi, by powiedzieć “tak” Bogu. Obawiali się, że staną się przedmiotem pogardy ze strony wielu ludzi. Nie chcieli płacić zbyt wielkiej ceny za zdecydowane poparcie udzielone Pawłowi VI. Zamknęli się lękliwie za drzwiami. Nie ze strachu przed Żydami, lecz z lęku przed swoimi wiernymi, przed zacietrzewionymi nihilistami, przed dziennikarzami i prasą. Kardynał wyznał: “Myślę, że chociaż nie byliśmy biskupami w tamtych latach, to jednak musimy żałować za ten grzech europejskiego episkopatu. Musimy żałować ze to, że episkopat nie miał odwagi, by z mocą wspierać Pawła VI, ponieważ dzisiaj nosimy wszyscy w naszych diecezjach ciężar konsekwencji tego grzechu”. W świetle niepokojących słów, jakie wypowiedział Hierarcha wiedeński, dostrzegam aktualność ostrzeżenia Chrystusa, iż moce ciemności starają się uderzyć w pasterzy, by rozproszyły się owce (por Mt 25, 31). Ileż zła można wyrządzić katolikom, jeśli biskupi ulegają lękowi i kryją się za zamkniętymi drzwiami!

   W ostatnim czasie wpadła mi w ręce książka Petera Bielika zatytułowana “Masoneria”. Natrafiłem w niej na “masońskie proroctwo” J. Breyera, który zapowiedział, że “Kościół rzymski będzie zniszczony głównie w wyniku doktrynalnego rozkładu wśród kleru”. Przeraziły mnie te słowa. Zacząłem zgłębiać tajemnice masonerii – największego nieszczęścia naszych czasów. Masoni opowiadają się po stronie Szatana, który toczy zaciętą walkę z Chrystusem. Jacques Mitterand, arcymistrz Wielkiego Wschodu Francji, ogłosił na głównym konwencie w 1962 roku, że wolnomularstwo staje się anty-Kościołem. Masoni podejmują wielorakie działania, by nawiązać współpracę z biskupami i kapłanami katolickimi w celu przyciągnięcie ich do swoich szeregów. Jest prawdą, że już w pierwszym okresie dziejów masonerii, wbrew zakazowi Stolicy Apostolskiej, wstępowało wielu duchownych do lóż wolnomularzy. Planowali przeprowadzenie radykalnych zmian w Kościele za cenę “pogodzenia” katolicyzmu z antychrześcijańskim duchem oświecenia. Tajna przynależność do masonerii duchownych katolickich trwa przez pokolenia do naszych czasów i ma swoją smutną historię. Z lektury poważnych opracowań naukowych można dowiedzieć się, że konsekrowani słudzy Kościoła również obecnie stają się mniej czy bardziej świadomie “współpracownikami” Szatana na ziemi, co szokuje, budzi gniew i odrazę, gorszy. Zdrajcy w fioletach, sutannach i habitach! Są ruchliwi, pracowici, dynamiczni. Nie hołdują starym dogmatyzmom ani przeżytym formułom ustalonym w minionych czasach, ani irracjonalnym przesądom sprzecznym z dzisiejszą nauką. Nie mają nic wspólnego z ortodoksami i fundamentalistami chrześcijańskimi. Rozumieją współczesność i pragną przystosować Kościół do ducha czasu, by umożliwić mu przetrwanie. Mówią ustawicznie o sobie, że są otwarci na świat, na nowe prądy intelektualne, na rozsądne kompromisy, na wszystkie religie. Nie zamierzają nikogo nawracać, ponieważ respektują myśl humanistyczną, przywiązują istotne znaczenie do dialogu, poszukują porozumienia i jedności. Zaprzeczają prawdom objawionym, odrzucają “konserwatyzm”, dopuszczają antykoncepcję, przeciwstawiają się “dyktaturze” Rzymu. Bardzo przyjazne są dla nich media, które upatrują w nich intelektualną elitę Kościoła i nagłaśniają ich “niebanalne” wypowiedzi. Czyżby “postępowi” duchowni nie wiedzieli o tym, że Kościół odrzuca wolnomularstwo, podając istotne racje i uzasadnienia? W swej funkcji nauczającej potępił masonerię ponad 400-krotnie. Papież Pius VI zauważył w 1775 roku, że masoni ukrywają nikczemność swojej doktryny pod atrakcyjnymi słowami i pięknymi sformułowaniami, aby przyciągnąć i oszukać wielu ludzi. Czyżby współczesna masoneria uwzględniała gorzką prawdę wyrażoną przez odważnego papieża? Przeraża mnie zdeprawowanie moralne i ideowe duchownych, którzy poszukują właściwego dla siebie miejsca w armii Antychrysta. Czują się szczęśliwi w radosnym uścisku Szatana. Chadzają z dumą po rozświetlonych posadzkach sal, gdzie nigdy nie wpuszcza się sumienia. Mijają w złowrogim milczeniu żarliwych katolików, których dusze darzy wolnością i szlachectwem Chrystus – jedyny Pośrednik naszego zbawienia. Przyjmują ochoczo odznaczenia, jakie im przyznają szaleńcy ze ślepiami płonącymi czerwoną krwią. Czy zasługuje na szacunek duchowny, angażujący się w urzeczywistnianie lucyferycznego porządku świata? Biskupi muszą przeciwstawiać się pokusom Antychrysta!

Nie mogą wskrzeszać czasów Judasza!
Nie mogą podawać śmiercionośnej czaszy chrześcijanom!
Nie mogą przymykać oczu na zło wdzierające się do Kościoła!
   Dostrzegam problem. Ksiądz Arcybiskup nie tylko popiera bezkrytycznie Unię Europejską, lecz także zbyt często kpi w sobie właściwy sposób z rodaków, którzy oceniają rzeczywistość polityczną przez pryzmat wiary i nie chcą przyjąć “pierścienia z rubinem, ofiarowanym im przez Lucyfera”. Wyznają bowiem pogląd, że porządek świecki powinien być kształtowany zgodnie z wolą Boga i według Jego przykazań, gdyż w przeciwnym razie łajdacy będą pomiatać ludźmi prawymi i otrzymają za to słowa uznania, duże pieniądze i ordery. Czyż nie należą do tradycji laickiej gilotyna, łagry i krematoria? W czyim interesie niszczy się chrześcijańskie korzenie, z których wyrasta Europa? Czyżby świadomie “przeoczono” to, że świat bez Boga obraz się zawsze przeciw człowiekowi? Na obecnym etapie historycznego rozwoju Europy istotną rolę odgrywa masoneria, realizująca konsekwentnie wypracowaną w poprzednich wiekach wizję laickiej Republiki Globu pod jednym rządem światowym, inspirowanym przez Radę Wtajemniczonych Mędrców. Ma w niej obowiązywać porządek światopoglądowy, społeczny i gospodarczy, nazwany przez św. Augustyna kilkanaście wieków temu Państwem Szatana. W jawnie masońskim Nowym Wspaniałym Świecie wszystko będzie znaczone pieczęcią Antychrysta. Człowiek zdetronizuje Boga i zajmie Jego miejsce. Zagaśnie światło Chrystusa i zniknie Jego ślad z powierzchni ziemi. Pojawi się super-Kościół, który powstanie z połączenie różnych religii i będzie miał zaplecze okultystyczne. W masońskim “Państwie Człowieka” będą zamieszkiwać jedynie prawdziwi ludzie – istoty wolne, myślące w sposób nieskrępowany, decydujące samodzielnie o dobru i złu moralnym; natomiast osoby niezdolne do realizacji wartości głoszonych przez masonerię – zostaną całkowicie wyeliminowane “z gry”. Dyktatura masońska okaże się na tyle silna, by móc zmusić Boga do kapitulacji i wyemigrowania z cywilizacji opartej na poszanowaniu nieprzemijających wartości, za jakie uznano: Wolność, Równość, Braterstwo i Tolerancję. Stworzenie ogólnoświatowej federacji wymaga przejścia niezbędnego etapu, który jest utożsamiany – zgodnie z wizjami ideologów opracowujących lucyferyczny porządek wspólnoty o światowym zasięga – z urzeczywistnieniem fascynującego projektu politycznego, jaki stanowi Unia Europejska spod znaku Maastricht.

Masoneria zaczęła tworzyć odpowiedni grunt pod budowę wspólnego domu europejskiego już w XVIII wieku, szerząc kosmopolityzm, działając na rzecz wolnej myśli, świeckości państwa i tolerowania wszelkich kultów, promując humanizm uniwersalny. Zgodnie z filozofią masonerii prawdziwym społeczeństwem jest tylko ludzkość i powinna ona zjednoczyć się w jedno państwo, by móc posuwać się naprzód poprzez postęp, który jest rozwojem mocy, inteligencji i dobrobytu. Po upadku państwa kościelnego masoni ogłosili, że tron papieski musiał upaść, by mogły powstać Zjednoczone Państwa Europejskie pod flagą republikańską. W 1927 roku konwent lóż masońskich zadekretował, że przy każdej nadarzającej się okazji należy słowem i pismem tworzyć przestrzeń pozytywnie nastawioną do budowy Zjednoczonych Państw Europejskich. Aristide Briand w 1929 roku zgłosił w parlamencie francuskim projekt utworzenia Stanów Zjednoczonych Europy z jedną władzą federalną i współpracą ekonomiczną. Nie był to jednak odpowiedni czas, by można było podjąć próbę realizacji kontrowersyjnego projektu politycznego. W pierwszych latach po zakończeniu drugiej wojny światowej zaczęto znowu odnosić się ze zrozumieniem i życzliwością do realizacji idei Zjednoczonej Europy, bo – jak sądzono – będzie można skutecznie przeciwstawiać się tendencjom prowadzącym do wojny. Masonom udało się nakłonić do współpracy trzech znaczących polityków katolickich: Roberta Schumana, Konrada Adenauera i Alcide De Gaspari’ego. Przyszłość Unii Europejskiej ma wyznaczać eurokonstytucja, które została zredagowana przez jednego z czołowych masonów francuskich i byłego prezydenta – Velery’go Giscarda d’Estaing. Opiera się ona zasadniczo na bazie dawnych traktatów, niemniej przywiązuje większe znaczenie do ideologii niż do spraw gospodarczych i administracyjnych. Stara się normować wszystkie dziedziny życia w państwach członkowskich, łącznie za sferą światopoglądową, moralną i duchową. Posługuje się przewrotnie rozumianymi pojęciami: wolności, wyższości prawa nad osobą, bezpaństwowości, pluralizmu, równości i tolerancji. Podstawę intelektualną przyjętej oficjalnie eurokonstytucji stanowią – liberalizm, nowa lewica, socjaldemokracja i postmodernizm. Z gruntu są one ateistyczne, burzą wszelkie prawa historii, kultury duchowej, tradycji. Eurokonstytucja zabezpiecza jedność Europy pod względem gospodarczym, administracyjnym i politycznym. Narzuca jednak krajom członkowskim całą swoją ideologię na sposób nowej religii, z czym się łączy lekceważenie wiary i przekonań etycznych katolików zamieszkujących w Europie. Nie odwołuje się do Boga, co świadczy o oderwaniu Europy od jej korzeni chrześcijańskich i zmianie pierwotnego kursu integracji europejskiej. Wspiera rozwijający się w kręgu eurokratów sekularyzm – ideologię zeświecczenia sfer życia uważanych dotąd za sakralne. Ignoruje uniwersalny charakter Kościoła i redukuje jego status do poziomu lokalnych stowarzyszeń, będących tworami czysto ludzkimi. Uznaje relatywizm poznawczy i moralny jako istotny element demokracji oraz odrzuca w imię tolerancji z zasady wszystko, co się nie zgadza z laickością. Opiera na błędzie antropologicznym koncepcję praw człowieka, które są ujmowane dość płytko, bez ściślejszego związku z kulturą europejską, wskutek czego zapewnia ateistom uprzywilejowaną pozycję w życiu publicznym, natomiast katolików spycha na margines społeczeństwa. Najbardziej nieludzkie i barbarzyńskie prawa zostały sformułowane w odniesieniu do małżeństwa i rodziny, by w imię ideologii nikczemnej wolności zdegradować naturalną strukturę rodziny jako wspólnoty opartej na przymierzu mężczyzny i kobiety. A zatem małżonkowie nie muszą dochowywać sobie wierności i każdy z nich może swobodnie cudzołożyć. Kobieta ma prawo zesłać swoje dziecko “żywcem w ziemi łono”. Należy się odnosić z szacunkiem i podziwem do dewiantów, którzy profanują miłość w nienaturalnych związkach homoseksualnych. Nie wolno zakazywać uprawiania rozpusty w świetle reflektorów ani korzystania z usług prostytutek w prywatnych burdelach, ani odzierania z niewinności dorastających dziewcząt. Czyż nie oznacza to bezczelnego ubliżania Bogu? Unia Europejska przejawia coraz większą chrystofobię – alergię na Chrystusa i Jego Orędzie zbawcze. Od momentu Wcielenia, kiedy odwieczny Syn Boży stał się człowiekiem dla naszego zbawienia, Chrystus nie tylko wszedł w historię ludzkości, lecz także wtargnął w egzystencję każdego człowieka, nie prosząc nikogo o wyrażenie zgody. Wiara w Jego zbawcze posłannictwo stanowi najgłębsze źródło życia i entuzjazmu dla każdego chrześcijanina, który łączy swój los z Jego losem. Jest ona ukrytą siłą i wszystko uszlachetnia w człowieku: urodzenie i miłość, walkę z własną słabością i pomnażanie dorobku ludzkości, cierpienie i śmierć. Nie wolno jednak zapominać, że jest ona również dramatem zbawienia lub klęski, prawdy lub fałszu, dobra lub zła. Apostoł ostrzega: “Każdy zaś duch, który nie uznaje Jezusa, nie jest z Boga; i to jest duch antychrysta” (1 J, 4-3). Ileż nikczemnych działań podejmuje Unia Europejska, by potwierdzić swą uległość duchowi antychrysta! Zakazuje publicznie mówić o Chrystusie, by można było oddawać się spokojnie bałwochwalstwu w społeczeństwie demokratycznym. Eliminuje Jego zasady z cywilizacji łacińskiej ukształtowanej przez Kościół zatroskany o zbawienie każdego człowieka. Oskarża Go przed aroganckimi trybunałami za to, że uczy ludzi działać i służyć, przebaczać i walczyć, cierpieć i miłować. Zabrania wolnym obywatelom dostrzegać nieomylne objawienie Boga w Tym, który potwierdził swą miłość do człowieka na Krzyżu, bo – jak się ustawicznie powtarza – w społeczeństwie postmodernistycznym ludzie powinni kierować się nienawiścią, zaspokajać każde swoje egoistyczne pragnienie i czuć się sprawcami własnej klęski. Nie jest potrzebny Chrystus, by móc nadać światu oblicze ludzkie i osiągnąć prawdziwe szczęście, ponieważ w realizacji tych wzniosłych zamysłów wystarczy odwoływać się do ideologii ateistycznych, wykorzystywać osiągnięcia naukowe i organizować racjonalnie sprawy doczesne. Zdominowana przez terrorystów ideologicznych Unia Europejska manifestuje coraz silniejszą chrystianofobię – irracjonalne i nienawistne nastawienie wobec ludzi wierzących w Chrystusa. Nie zasługują oni na szacunek, bo pokładają swoje nadzieje w Kimś, Kto im zapewnia uczestnictwo w swoim zwycięstwie odniesionym nad grzechem, piekłem i Szatanem. Nie dostrzegą się w nich braci w człowieczeństwie, chociaż ustawicznie powtarza się wzniosłe słowa na temat współczesnego humanizmu, kodeksu praw ludzkich, postępu cywilizacyjnego. Nie wyraża się zgody na to, by powstrzymywali rękę członków “rodu Antychrysta”, którzy skierowują najbardziej morderczą bron przeciwko współczesnej ludzkości. Zabrania się im wchodzić do parlamentu, bo przeciwdziałają ustanawianiu praw inspirowanych przez Diabła. Oskarża się ich o to, że nie zaprzeczają nauczaniu Kościoła ani nie wspierają panoszącej się laicyzacji. Wyszydza się ich tęsknoty za tym, czego nie możne znaleźć w najpopularniejszym banku, na międzynarodowej wystawie, w supermarkecie wzniesionym na gruzach świątyni. Odmawia się im prawa do wyrażania swego wstrętu wobec perfidii i kłamstw polityków, wobec intryg żądnych władzy libertyńskich biurokratów, wobec bezdennej chciwości bankierów. Wymierza się im kary za ukazywanie zasadniczych różnic istniejących między wyznawcą Chrystusa a czcicielem Lucyfera, między świętością a podłością, między dziewicą a dziwką. Nie docenia się ich zasług, jakim szczycą się w konsekwentnym przeciwstawianiu się rzucaniu ludzi “lwom na pożarcie”. Czyżby udało się jakiemuś masonowi w Unii Europejskiej wykazać w sposób naukowy, że uczniowie i naśladowcy Chrystusa zapoczątkowali “rasę zadżumionych” na Starym Kontynencie?

Trzeba wsłuchiwać się w głos eurosceptyków, Księże Arcybiskupie!
Nie wolno z nich szydzić!
Nie wolno ich traktować w sposób niesprawiedliwy!
Nie wolno nimi pomiatać na libertyńską modłę!

    Nie potrafię pojąć, jak doszło do tego, że Ksiądz Arcybiskup publicznie manifestuje swoją nienawiść wobec słuchaczy Radia Maryja i za wszelką cenę pragnie zniszczyć o. Tadeusza Rydzyka. Libertyńscy dewianci intelektualni i moralni nazywają ich pogardliwie “moherowymi bertami” i upatrują w nich reprezentantów rzekomo gorszej Polski – nienadążającej za duchem czasu i zdominowanej przez “kaznodzieję nienawiści” w zakonnym habicie. Nie szanują zatem ich godności osobistej i nie uznają ich praw otrzymanych od Boga. Zarzucają im prymitywizm intelektualny i bezmyślną pobożność. Wyszydzają to, co mówią o swoich odczuciach, przemyśleniach, niepokojach, bo – jak twierdzą liberalni celebryci – nie ma sensu wsłuchiwać się w głos “nieuków”, zbałamuconych fanatyków różańca”, bezkrytycznych “obrońców ciemnogrodu”. Wspierają wszelkie działania, które mają ich ośmieszyć i upodlić. Czy jakikolwiek duchowny może stanąć po stronie liberałów, znajdujących upodobanie w podejmowaniu iście judaszowskich działań?

    Bądźmy sprawiedliwi! W najtrudniejszym okresie naszej powojennej historii, gdy Judasze o znanych nazwiskach pogardzali publicznie Ojczyzną, wyśmiewali wiarę chrześcijańską i prześladowali duchownych, ludzie noszący obecnie moherowe berety manifestowali swoje uczucia patriotyczne, uczestniczyli w masowych nabożeństwach religijnych i składali ofiary pieniężne na potrzeby Kościoła. W ówczesnych uwarunkowaniach politycznych okazywane przez nich przekonania religijne, szczere uczucia patriotyczne i mężne postawy – stanowiły jedyną realną siłę, której obawiały się władze komunistyczne. Wydaje mi się, że w czasach obecnej transformacji ustrojowej prestiż i pomyślność naszej Ojczyzny zależy bardziej od uczciwości prostych ludzi słuchających Radia Maryja aniżeli od telewizyjnych wystąpień Księdza Arcybiskupa.

    Trzeba o tym pamiętać! W czasach PRL-u starano się podważyć autorytet biskupów polskich ze względów politycznych. Nikczemne działania nie przyniosły oczekiwanych rezultatów i w obecnej rzeczywistości społecznej katolicy nadal okazują posłuszeństwo w wierze wszystkim biskupom, którzy trwają w łączności z papieżem i poczuwają się do odpowiedzialności za realizację zbawczego posłannictwa Kościoła. Pragną jednak być szanowani i doceniani przez każdego biskupa, bo nie są takimi, za jakich uważają ich liberałowie, post-komuniści i nihiliści – “ciemniakami”, “moherowymi beretami”, “oszołomami”. Trzeba pamiętać, że skuteczność pełnionej posługi biskupiej zależy od ich modlitw, żarliwości religijnej i ofiar, a nie od poparcia celebrytów spotykanych w “różowym salonie”. Czyżby o tym nie wiedzieli hierarchowie, którzy poklepują się po ramieniu z pogromcami “katolickiego motłochu”?

    Wydaje mi się, że w aktualnej rzeczywistości polskiej lekceważenie prawych katolików, broniących prawd wiary i piętnujących wszelkie dewiacje moralne, staje się coraz bardziej widoczne. Ks. prof. Czesław Bartnik wielokrotnie już ostrzegał w swoich publikacjach, że pewna grupa duchownych przejawia brak zmysłu kościelnego i spełnia bezkrytycznie różne życzenia liberałów, którzy chcą reformować Kościół polski w myśl ideologii zachodniej i syjonistycznej. Przeszkadza im bowiem Kościół ludowy, strzegący etyki i ładu, służący narodowi i Polsce, więc pragną uczynić go “otwartym”, aspołecznym, apolitycznym. Bardzo niepokoi to, że grupa krzykliwych i dominujących duchownych odrzuca Kościół ludowy jako rzekomo antysemicki i tworzy sobie Kościół teatralno-salonowy. W nim sprowadzają swoją obecność do celebrowania uroczystości z politykami i urzędnikami, natomiast mniejszą wagę przywiązują do obrony zwykłych obywateli, do rozwiązywanie trudnych problemów społeczno-politycznych, do wspierania osób przegranych życiowo. A niekiedy wręcz zajmują postawę arystokratyczną i wyniosłą wobec “ciemnoty”, o czym świadczą niewybredna ataki na miliony prostych słuchaczy Radia Maryja. Jest czymś niezrozumiałym i skandalicznym, jeśli przedstawiciel hierarchii kościelnej podejmuje próbę kneblowania ust uczciwym katolikom, by nie mogli informować braci w wierze o swoich bolączkach i dzielić się z nimi swoimi “nieliberalnymi” poglądami. Czy wolno zapominać o tym, że duchowieństwo było kiedyś ostoją wolnej Polski?

   Ks. abp Stanisław Wielgus zwraca uwagę na nikczemną rolę liberalnych mediów, które zwalczają zaciekle Kościół, promując neopogaństwo, broniąc wszelkich anomalii moralnych i ośmieszając żarliwych katolików. Nie wolno w nich atakować judaizmu czy islamu ze względu na szacunek należny człowiekowi żyjącemu w społeczeństwie pluralistycznym. Katolicyzm natomiast może być krytykowany, wyśmiewany i lżony przez prymitywnych polityków, pseudoartystów i zboczeńców, którzy pragną zyskać rozgłos wskutek manifestowania własnej głupoty i okazywania pogardy ludziom poszukującym swego miejsca w Kościele – wspólnocie osób powołanych do zbawienia. Ksiądz Arcybiskup wyraźnie ubolewa nad tym, że “sekularne siły” oraz ich media dla uwiarygodnienia stawianych Kościołowi zarzutów i pokus, wykorzystują pewnych duchownych, wybranych i wszechstronnie przez siebie promowanych jako moralne i intelektualne autorytety, po to, by oskarżali Kościół o fundamentalizm, ciemnotę, zaściankowość, brak otwarcia na świat”. Jakże niepokojące i bolesne jest stwierdzenie, że istnieją duchowni i biskupi, którzy pragną, by świat zaliczył ich do swoich “intelektualnych elit”!

Nie można tworzyć Kościoła salonowego, Księże Arcybiskupie!
Jakże niebezpieczne okazuje się zafascynowanie “ewangelią krzywdzącej mądrości”!
Ileż cierpień zadaje się słuchaczom Radia Maryja, upatrując w nich jedynie sekciarzy!
Jakże trudno zaufać pasterzowi, który nie potrafi odpędzić wilka, czyhającego u bram “owczarni Pana”!
   Proszę mi wybaczyć ostre słowa. Gorszy mnie postępowanie Księdza Arcybiskupa, manifestującego publicznie “zauroczenie” działalnością głównego ideologa postkomunizmu i popierającego redagowaną przez niego “Gazetę Wyborczą”. Uważam to za bezmyślne flirtowanie z małpującymi religię post-komunistami i liberałami, co należy wyraźnie napiętnować jako działanie osłabiające wiarygodność duszpasterzy – głosicieli słowa Bożego i sługi Pańskich ołtarzy. Biskup powinien czuć się szczęśliwy wówczas, gdy spotyka się z życzliwością ze strony swoich wiernych, bo do nich został posłany i ma obowiązek im głosić słowo Boże z ambony, z nimi celebrować Eucharystię w świątyni, im oddawać swoje serce i swój czas. Trudno znaleźć jakiekolwiek usprawiedliwienie dla pasterza, który w swoich słowach, zachowaniach i działaniach solidaryzuje się z wilkami czatującymi u wrót jego owczarni. W naszej historii najwybitniejsi duchowni bronili zawsze braci w wierze i potrafili wypominać grzechy możnym świata pogrążonego w złu. Nie jest tytułem do chwały zdobycie uznania “różowego salonu” i redaktorów “Gazety Wyborczej” – dziennika amputującego świadomość historyczną Polaków, podważającego wartości chrześcijańskie i wspierającego wściekłą kampanię antykościelną. Czy Ksiądz Arcybiskup zna załgany życiorys “świętego guru” liberalnych demokratów, którzy ustawicznie zarzucają narodowi polskiemu ciemnotę, antysemityzm, szowinizm i homofobię? Czemu ma służyć graniczące z amokiem uwielbienie dla redaktora “Gazety Wyborczej”? Czyżby polscy katolicy musieli poddać się moralnemu terrorowi “nietykalnego guru”, wypromowanemu przez znane powszechnie “ciemne siły”?

   Ks. bp Adam Lepa stwierdza, że “Gazeta Wyborcza” to jeden z najpotężniejszych środków antyewangelizacji w Polsce. Na jej łamach pojawiają się ustawicznie teksty wrogie religii i Kościołowi oraz eksponujące antychrześcijańskich nienawistników, perfidnych w upowszechnianiu ateistycznych kłamstw, posługujących się epitetami, a nie argumentami, ostrzegających przed tworzeniem państwa wyznaniowego. Prowadzonej zręcznie podjazdowej “wojnie szarpanej” towarzyszy hipokryzja, by móc skutecznie realizować zamierzone cele. Prof. Jerzy Robert Nowak przeanalizował bardzo rzeczowo wkład “Gazety Wyborczej” w walkę z Kościołem i wzywa wierzących Polaków do stanowczego przeciwdziałania temu wszystkiemu, co czynią zakłamani “truciciele dusz” w oparciu o cyniczną zasadę: “Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek”. Profesor uważa, że w Polsce mamy obecnie do czynienia z groźniejszą kampanią ateizującą niż w PRL-u, o czym świadczą agresywne publikacje antykościelne zamieszczane w różnych wpływowych dziennikach i we wszystkich wielonakładowych tygodnikach ilustrowanych. W przypadku “Gazety Wyborczej” ostrzega przed jątrzącymi tekstami antyreligijnymi, jakie się ukazują na jej łamach w celu “podgryzania” religii i Kościoła. Autorzy nikczemnych publikacji starają się:
podważać obłędny szacunek, jakim cieszy się religia w społeczeństwie polskim, a w pewnych przypadkach mówi się wręcz o “przekleństwie katolicyzmu”;
propagować różnego rodzaju antywartości, diametralnie sprzeczne z wartościami chrześcijańskimi;
ukazywać zdeformowany obraz Kościoła, który przejawia obsesję zagrożenie duchem laickiego państwa i potrafi jedynie przemawiać językiem monologu, monolitu, krucjaty, przypisując jedynie sobie zasługi w przezwyciężeniu systemu komunistycznego w Polsce;
podważać nauczanie i autorytet Jana Pawła II, którego uznaje się za wielkiego, a jednocześnie zarzuca mu się “anachronizm”, rozminięcie się z duchem naszych czasów, rygoryzm odpychający wiernych od Kościoła;
formułować absurdalne zarzuty pod adresem polskich biskupów, oskarżanych nie tylko o mieszanie się do polityki, lecz także o ubóstwo intelektualne i duchowe;
upowszechniać złośliwe twierdzenia i opinie wypowiadane przez zbuntowanych duchownych – zawieszonych w obowiązkach kapłańskich, ujawniających pikantne historie z życia kleru, piętnujących nadużycia władzy kościelnej;
przekonywać o istnieniu rzekomych związków między katolicyzmem a przemocą kobiet w rodzinie i społeczeństwie;
bronić praw artystów do wyrażania w artystycznej formie kłamstw i bluźnierstw, obrażających uczucia religijne katolików;
uzasadniać znaczenie szczególnych walorów homoseksualistów i miłości lesbijskiej, bo – jak argumentują – “najwybitniejsi ludzie na świecie to homoseksualiści”;
atakować w sposób bezwzględny o. Tadeusza Rydzyka i założone przez niego Radio Maryja – medium katolickie, które stanowi fenomen współczesnego katolicyzmu polskiego.

Polacy potrafią krytycznie myśleć, Księże Arcybiskupie!
Nie pozwalają ogłupiać się duchownym!
Nie przymilają się do jadowitej żmii!
Nie wymawiają ze czcią imienia każdego biskupa!

   Muszę to powiedzieć! Nie mogą opanować złości, gdy słyszę patetyczne i niemądre słowa, jakie Ksiądz Arcybiskup wypowiada ku czci Jerzego Owsiaka – autora amoralnego hasła: “Róbta, co chceta” i organizatora “Woodstocków”, uznawanych za przedsionek “piekła na ziemi”. Nie wolno nakładać “aureoli” na głowę kogoś, kto sprzyja demoralizacji młodzieży i udzielę subkulturowym chuliganom rozgrzeszenia koniecznego dla uspokojenia ich sumień. Trzeba dokładnie przeanalizować to, co piszą na temat działalności charyzmatycznego guru “dzieci New Age” znani w Polsce publicyści, pedagodzy, księża. Wydaje mi się, że Kościół szczyci się wieloma wspaniałymi i świętymi wychowawcami, których warto ukazywać jako wzory godne naśladowania dla dzisiejszych duszpasterzy dzieci, młodzieży, studentów. Czy Ksiądz Arcybiskup rzeczywiście może być “zauroczonym” kimś, kto niszczy w nastolatkach młodzieńczy idealizm i sprowadza ich z drogi cnoty ku bagnu moralnemu? Czy “bełkocący” dyrygent WOŚP wprowadził kogokolwiek z młodych chłopców czy dziewcząt na wyżyny bohaterstwa, heroizmu i świętości? Czy wolno schlebiać młodzieży poprzez proponowanie jej luzów moralnych, by zdobyć wśród niej tanią popularność?

Kim jest “idol” Księdza Arcybiskupa?
   Jerzy Owsiak deklaruje się jako “niechodzący do kościoła katolik”. Wychował się w ateistycznym środowisku – matka była osobą niewierzącą, a ojciec należał do partii i był wysoko postawionym milicjantem. Chłopak wyrósł na “wielkiego człowieka”, chociaż – jak sam o tym mówi – w szkole przebijał nauczycielom opony w samochodach i palił dzienniki szkolne. W specyficznych warunkach politycznych został “dostrzeżony” i wylansowany przez liberalno-lewicowe media jako największy specjalista od dobroczynności. Doceniono w nim nie tylko umiejętność realizacji ideologii maksymalnego “luzu”, lecz także odważne manifestowanie niechęci do Kościoła katolickiego. Eksponowanie dobroczynności w jego wydaniu miało “przesłonić” ogromną pracę charytatywną Caritasu. Trzeba pamiętać, że w tym samym czasie, gdy dyrygent wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy przekazał 20 milionów na cele charytatywne, organizacja kościelna dała 200 milionów na wsparcie osób potrzebujących jakiejkolwiek pomocy, ale o tym nie mówi się w mediach. Czyżby nikt nie poinformował Księdza Arcybiskupa o tym fakcie, o którym powinni wiedzieć wszyscy członkowie Episkopatu Polski?

   Trudno pomijać to, że Jerzy Owsiak jest powiązany z Hare Kryszna – jedną z najbardziej niebezpiecznych sekt, której doktryna i etyka są całkowicie sprzeczne z chrześcijaństwem. W wielu krajach sekta jest zakazana przez władze publiczne. Idol medialny odbył podróż do Indii. Zaprasza krysznitów na imprezy organizowane pod patronatem WOŚP. Uczestniczył w zaślubinach kilku par młodych wyznawców Kryszny; pełnił nawet wraz z małżonką rolę świadka w czasie tych ślubnych uroczystości. Na jednym z “Przystanku Woodstock” uczestniczył w oficjalnym otwarciu “Pokojowej wioski Kryszny”. A zatem nie sądzę, by “przypadkowo” wypowiedział kiedyś ze sceny słowa: “Teraz podziękujmy maharadży za modlitwę do Kryszny, który sprawił, że jest ładna pogoda, nie pada deszcz”. Czemu ma służyć szerzenie wśród polskiej młodzieży idyllicznego obrazu sekty wywodzącej się z Indii? Czyżby rzeczywiście chodziło o nakłonienie młodych Polaków do wyparcia się Chrystusa i przyłączenia się do wielbicieli najdostojniejszego z plejady bogów hinduskich? Czy Ksiądz Arcybiskup może spokojnie patrzeć, jak młodzież omija Kościół w drodze do “Pokojowa Wioski Kryszny”?

   Śledziłem obecność Księdza Arcybiskupa na jednym z “Przystanków Woodstock”. Analizowałem dokładnie “niebanalne” odpowiedzi udzielane na liczne pytania – banalne, podstępne, bezczelne. Przypatrywałem się spontanicznym gestom, wykonywanym w świetle kamer z myślą o wywarciu wrażenia na opinii publicznej. Dziwiłem się, że tak mało uczestników nagłaśnianej w mediach imprezy przyszło na spotkanie z “najznamienitszym” Hierarchą Polskim. Myślałem o idiotycznym stwierdzeniu jednego z redaktorów, uprawiających kabotynizm: “Tu jest Polska”. Utrwaliłem się w osobistym przeświadczeniu, że libertyńskie zloty i koncerty, po których zakończeniu pozostają jedynie butelki po wódce i opakowania po prezerwatywach, nie są właściwym miejscem dla spotkań katolickiego biskupa z młodymi buntownikami, którzy rzucają bluźnierstwa pod adresem Boga, Kościoła i kapłanów. Nie obawiam się wyrazić swojej opinii! Interesuję się Sokratesem, św. Augustynem, M. Schelerem. Przeczytałem wiele dzieł etycznych geniuszy ludzkości, co poszerzyło moje horyzonty intelektualne, uświadomiło mi konieczność przestrzegania obiektywnych zasad etycznych, uwrażliwiło na poważne traktowanie powinności, jaką przeżywamy w zetknięciu się z dobrem. W swojej pracy wychowawczo-duszpasterskiej staram się wzorować na trzech znanych, szanowanych i podziwianych mistrzach w kształtowaniu młodych charakterów: św. Janie Bosco, Badenie Powelu i Januszu Korczaku. Pogłębiam ustawicznie znajomość ideologii współczesnego wychowania chrześcijańskiego, by móc wspierać coraz skuteczniej młodych w ich rozwoju duchowym, moralnym, społecznym. Słysząc pochwalne hymny, jakie hierarchowie polscy wyśpiewują ku czci “bełkotliwego” nihilisty moralnego, zaczynam wątpić w sens tego, co czynię dla dobra młodzieży. I wówczas przypominam sobie fraszkę J. Sztaudyngera, który w sposób trafny, przenikliwy i dowcipny potrafił wyrazić coś, co jest aktualne w każdym czasie:

“Czasem głupoty człowiek sobie życzy,
Bowiem w mądrości tyle jest goryczy”.
Katolicy omijają “folwark Szatana”, Księże Arcybiskupie!
Nie wolno im w tym przeszkadzać!
Nie wolno ich nakłaniać do zmiany orientacji życiowej!
Nie wolno z nich szydzić z powodu respektowania moralności chrześcijańskiej i przejawiania troski o właściwe wychowanie młodzieży!
   Znam swoje miejsce w Kościele! Nie mam prawa upominać Księdza Arcybiskupa ani nie zamierzam tego czynić. Szanuję jednak prawowiernych katolików i żarliwych patriotów, od których uczę się ciągle czegoś nowego, bo więcej ode mnie przeżyli, przecierpieli, przemodlili. Mam niezłomną nadzieję, że nigdy nie zdradzą mnie za judaszowskie eurosrebrniki ani nie porzucą w obliczu napotkanych przeciwności losu. Potrzebne są ich modlitwy, żarliwe działania w obronie polskości i wdowie grosze, by Polska pozostała nadal Polską – moją Ojczyzną, która niejednokrotnie już była miejscem cudów nad Wisłą. W szczególnych sytuacjach, gdy Ksiądz Arcybiskup wyciska słone łzy z ich oczu, okazuję im życzliwość, staram się podtrzymywać na duchu, staję zdecydowanie w ich obronie. Przeciwstawiam się każdemu, kto “wybucha śmiechem nad krzywdą wyrządzaną prostym ludziom”, bo do nich posłał mnie Pan i poczuwam się przed Nim do osobistej odpowiedzialności za katolików powierzonych mojej trosce duszpasterskiej. Szanuję Księdza Arcybiskupa, ale nie jest to wystarczający powód, bym przechodził obojętnie obok ludzi, pragnących wyżalić się przede mną z powodu bolesnych słów i niesprawiedliwych zarzutów, jakie zbyt często słyszą pod swoim adresem z ust Księdza Arcybiskupa.

Nie zatrzasnę przed nim nigdy drzwi!
Nie opuszczę ich w obliczu ataków “armii Antychrysta”!
Nie przyłączę się do żadnego hierarchy, szydzącego z “moherowych beretów” i wysławiającego propagatora luzów moralnych!
Polacy nie są jedynie “katolickim motłochem”, Księże Arcybiskupie!

[...]

ks. Henryk Łuczak


http://aniol-ave.blogspot.com/